Planujesz wycieczkę na Pałuki i zastanawiasz się, jakie czekają tam na Ciebie atrakcje? W tym wyjątkowym przewodniku oddaję głos mieszkańcom, którzy związali swoje życie z Pałukami. Na ich przykładzie chcę Ci pokazać, że atrakcje turystyczne to miejsca, które swoją dobrą markę zawdzięczają konkretnym osobom, które w nich pracują i je tworzą. Poznaj ich historie, poczytaj o kulisach prowadzenia turystyki na Pałukach i spójrz życzliwie na atrakcje, które bardzo się starają, abyś czuł się u nich jak miły gość.
Moi bohaterowie uciekli z dużych miast i wybrali do życia mniejsze miasta i wsie. Dziś już nie wyobrażają sobie życia gdzie indziej. Przeczytaj 7 historii o pałuckich atrakcjach. Michał i Monika opowiedzą Ci o Żninie, Łukasz o Muzeum Archeologicznym w Biskupinie, a pan Adam o Janowcu Wielkopolskim, w którym podobno "chodzi się na Pałuki". Zajrzymy też do Muzeum Ziemi Pałuckiej i do westernowego miasta Silverado City. A na koniec zapytamy Panią Hanię i Pana Romana o ich miejsce na ziemi - "Ptasi Ogród". Każde z miejsc, do którego zajrzymy, to turystyczna wizytówka Pałuk, czekająca żeby opowiedzieć Ci swoją historię. Koniecznie odwiedź Pałuki. Warto!
Pałuki zaintrygowały mnie tak bardzo, że w tym roku wróciłam na nie po więcej historii. Razem z Maćkiem ruszyliśmy w drogę z Moniką Andruszkiewicz z Lokalnej Organizacji Turystycznej Pałuki. Podróżowaliśmy po regionie spotykając się z mieszkańcami, którzy z Pałukami związali swoje życie. I to oni zostali bohaterami tego wyjątkowego przewodnika.
W tym przewodniku chcę pokazać Ci nie tylko miejsca, które zapraszają do siebie turystów. Przede wszystkim chcę pokazać Ci ludzi, którzy za tymi miejscami stoją, pracują w nich, lub je tworzą. Posłuchaj ich historii - tym razem niech to one przekonają Cię, dlaczego warto przyjechać na Pałuki i co na Ciebie tutaj czeka. Mam nadzieję, że spodoba Ci się takie oprowadzanie.
Posłuchaj historii ludzi, którzy tworzą turystyczne atrakcje na Pałukach, dbają o ich promocję i z całych sił starają się, żeby marka "Pałuki" była rozpoznawana. Wszyscy zgodnie twierdzą. że Pałuki mają w sobie moc przyciągania. Monika i Łukasz nie wyobrażają sobie mieszkania gdzie indziej. Michał docenia kameralność i kompaktowość Żnina, w którym nie ma takiego pośpiechu jak w Bydgoszczy. Hania z kolei cały czas zastanawia się, dlaczego tak późno podjęła z mężem decyzję o wyprowadzeniu się z Poznania i zamieszkaniu na Pałukach. Pałuki to dla moich rozmówców spokój, dobre relacje z ludźmi i brak wszechogarniającej anonimowości.
Jeśli wybierasz się pierwszy raz na Pałuki i jeszcze nie czytałeś naszego pierwszego przewodnika, koniecznie od niego zacznij! Znajdziesz w nim główne pałuckie atrakcje. Gotowe pomysły pomogą Ci zaplanować kolejne dni w regionie. Dodaj do nich miejsca, do których dzisiaj Cię zaprowadzę, i informacje, którymi się z Tobą podzielę.
Oficjalnie przyjechaliśmy więc na zaproszenie Lokalnej Organizacji Turystycznej Pałuki. Nieoficjalnie - przyjechaliśmy tu dzięki Monice i chcieliśmy też poznać jej historię. Dlatego na samym początku zapraszam Cię do informacji turystycznej w Żninie, gdzie możesz Monikę spotkać.
Kasia: Monika, naliczyłam 4 miejsca, w których działasz: starostwo powiatowe i informacja turystyczna w Żninie, LOT Pałuki, Szlak Piastowski po stronie województwa kujawsko-pomorskiego. Czy coś przeoczyłam?
Monika: Noo... jest jeszcze Kujawsko-Pomorska Organizacja Turystyczna...
K: Czyli każde zajęcie, którego się podejmujesz, dotyczy Pałuk?
M: Tak. Kocham Pałuki. Nie wyobrażam sobie mieszkać gdzie indziej. Żnin to z jednej strony prowincjonalne miasteczko, a z drugiej strony za nieco ponad pół godziny drogi stąd jestem w Bydgoszczy, Gnieźnie, czy Inowrocławiu. Niewiele ponad godzinę mam do Poznania czy Torunia. Więc ten "duży" świat jest naprawdę blisko. Z drugiej strony tu życie jest spokojniejsze, toczy się w zupełnie innym tempie niż na przykład w Poznaniu, do którego mogę sobie pojechać po pracy na zakupy.
K: Promocją Pałuk zajmujesz się już ponad 10 lat. Jak w tym czasie zmieniło się postrzeganie przez ludzi tego regionu? Znają go? Kojarzą? Wiedzą, gdzie leżą Pałuki?
M: To się zmieniło się. I to bardzo. Zadanie było ułatwione dzięki mieszkańcom, których nie trzeba było przekonywać do tego, że są na Pałukach. Jak sami zauważyliście wjeżdżając tutaj, Pałuki funkcjonują w nazwach firm, zakładów, gazet lokalnych. Dużo trudniej było z używaniem tej nazwy w celach promocyjnych. Myślę, że przez te lata udało się jednak przekonać władzę i lokalnych działaczy, że powiatów w Polsce mamy kilkaset, a Pałuki są jedne. Turyści są mało zainteresowani podziałem administracyjnym. Myślę, że regiony kulturowe i historyczne mają nam dużo więcej do opowiedzenia i pokazania.
K: Całe swoje życie spędziłaś na Pałukach?
M: Z przerwą na studia w Toruniu. Studiowałam tam geografię, ale potem wróciłam na Pałuki. To była moja świadoma i przemyślana decyzja. Początkowo pracowałam w Żninie jako nauczyciel geografii, ale gdy tej pracy zabrakło, musiałam znaleźć pomysł na siebie. Wtedy w gazecie pojawiło się ogłoszenie, że w Żninie powstaje informacja turystyczna i po pokonaniu pewnych przeciwności ostatecznie dostałam tę pracę. Bardzo chciałam promować Pałuki. Marzyło mi się, żeby powiedzieć szerszej grupie osób, że Biskupin, to nie jest sam Biskupin, ale że to Biskupin na Pałukach. Że Żnin leży na Pałukach. Byłam i jestem zafascynowana Pałukami.
K: Skąd wzięła się ta fascynacja?
M: Pałuki są takie... moje. Rodzina mojej mamy od pokoleń mieszka na Pałukach. Ja się praktycznie wychowywałam u dziadków na gospodarstwie. Oni mówili gwarą i ja tę gwarę od nich przejęłam. Nawet gdy przyjeżdżała rodzina z dużych miast, to zwracała mi uwagę, że zdarza mi się mówić gwarą. Potem zaczęłam czytać i poszukiwać informacji o Pałukach, ale trudno było coś znaleźć, bo ta nazwa nie funkcjonowała w powszechnym obiegu. To był taki czas, że etnograficzne regiony starano się usunąć w zapomnienie. Nie wypadało o tym mówić. Pamiętam zresztą początki mojej pracy, gdy zaczynałam mówić o Pałukach, to usłyszałam, że mam skończyć z tą "ludowszczyzną".
K: Z tej Twojej fascynacji powstała Lokalna Organizacja Turystyczna Pałuki?
M: Tak. Ja to sobie kiedyś wymyśliłam. Razem z moją ówczesną panią kierownik obserwowałyśmy, jak to działa w innych regionach i też chciałyśmy, żeby u nas coś takiego powstało. LOT daje więcej możliwości działania, nie ograniczają jej administracyjne procedury. Ogromnie się cieszę, że fascynacja Pałukami stała się też sposobem pracy i moim sposobem na życie.
Kasia: Czym zafascynowały Cię Pałuki, że postanowiłeś związać z nimi swoje życie?
Michał: Raz w gazecie udało mi się przeprowadzić taką akcję promocyjną - konkurs na najfajniejsze sołectwo w powiecie żnińskim. W ramach tego konkursu objechałem chyba wszystkie 130 sołectw, które są w powiecie. I wtedy powychodziły takie historie, o których mało kto miał wcześniej pojęcie! Na przykład znalazłem pomnik Wiosny Ludów z 1848 roku, i mieszkańcy opowiedzieli mi, że jak przyszli Niemcy, zobaczyli pomnik z polskimi napisami, jeszcze upamiętniający Wiosnę Ludów, to go wzięli, wykopali i wkopali odwrotnie, wypisując hasła niemieckie. Potem jak nastąpiła zmiana, to przyszli Polscy i znowu wykopali ten pomnik i wkopali odwrotnie, aby na powrót tę Wiosnę Ludów upamiętnić. Takich historii, legend czy opowieści napoleońskich powychodziło więcej. I wtedy się przekonałem, jaki cały ten region jest fascynujący!
K: Nie tęsknisz za Bydgoszczą?
M: Wczoraj byłem w Bydgoszczy, bo oprowadzałem grupę. Prawdę mówiąc, tu znacznie lepiej mi się mieszka. Żnin to jest takie kameralne, kompaktowe miasto. Wszędzie można dojść na piechotę, nie ma takiego pośpiechu jak w Bydgoszczy. Tu się pojawiają takie aspekty życia małych miejscowości jak pani, która krzyczy: "Kowalski! Nie lataj po trawniku bo się matce poskarżę!". W Bydgoszczy w centrum miasta takich historii nie przeżyjemy. Tu, w tak małym środowisku, wszyscy na tyle się pilnują, że nie ma wielkich wandalizmów, wielkiej dewastacji.
K: A nie przeszkadza Ci brak anonimowości? Że idziesz po zakupy i wszyscy wiedzą, co będzie na obiad?
M: No faktycznie tak było, no ale trudno, trzeba było się jakoś do tego przyzwyczaić.
K: Jacy są pałuczanie?
M: Ludzie tu mają bardzo dużą świadomość swojej odrębności. To są ludzie na pewno bardzo zdolni, bardzo twórczy, ale też o bardzo takim zadziornym charakterze. Ale w rezultacie wszystkim to na dobre wychodzi. Czuje się tutaj wspólnotę, a szczególnie jeżeli się już wyjedzie poza ten region i się spotka kogoś, kto powie: "Ja jestem ze Żnina". To wtedy jest takie: "O, a ja jestem z Gąsawy!" - no i wtedy Pałuki najlepsze na świecie! Z jednej strony to jest taki region, gdzie wszyscy się przyznają do wielkopolskości, bo historycznie należał on do Wielkopolski, ale gdyby tak głębiej poszukać, to ludzie mają świadomość, że jednak są trochę inni od Wielkopolan, tak samo jak są inni niż ci z Kujaw, a z tymi z Bydgoszczy to już w ogóle mają niewiele wspólnego poza sztuczną granicą województwa.
K: Gdybyś na rynku w Żninie miał zamontować symbol Pałuk, co by to było?
M: Postawiłbym konika szachowego, żniwiarza i żninioka. Konika szachowego, bo pierwsza notatka o szachach w Polsce powiązana jest ze Żninem. Żniwiarza, bo przecież Żnin to jest miasto żniwiarzy - od tego starosłowiańskiego, łużyckiego, słowackiego i tych wszystkich języków, które się ze słowiańskich wywodzą właśnie "znajka" - to jest żniwiarka, żniwiarz i właśnie od tego ma swoją nazwę Żnin. Podejrzewam, że ten konik i żniwiarz byłyby zbyt pompatyczne, to jeszcze bym postawił, i w ogóle stworzył taki nowy symbol Żnina, czyli takiego zamaszyście spacerującego żninioka z wędką i jeszcze w takim kapeluszu ze ściętym ryjkiem na głowie.
K: A nie postawiłbyś pań w czepcach pałuckich i halkach - piekielnicach?
M: Nieee, one już tak atrakcyjne by nie były jak ten żniniok. Nie ma co ukrywać, że w tamtych czasach kiedy kobiety ubierały się jeszcze tak na co dzień w te stroje ludowe, to raczej zajmowały się domem i tak zbytnio się nie eksponowały na zewnątrz. A takiego żninioka można by jeszcze dodatkowo łapać za tą wędkę na szczęście. W dodatku on szedłby takim zamaszystym krokiem i wtedy widać by było, że Żnin jest to miasto pełne werwy i takiego animuszu.
K: Ciekawe pomysły. Może włodarze miasta je podchwycą? To zdradź nam jeszcze, gdzie teraz pracujesz.
M: Od 10 lat pracuję w Muzeum Ziemi Pałuckiej. I właściwie to od pracy w muzeum zaczęło się to moje odkrywanie Żnina i tych wszystkich historii. Teraz opisuję je też w książkach, które czekają na wydanie, i oprowadzam grupy turystyczne. Myślę, że Żnin ma olbrzymi potencjał turystyczny, tylko trzeba go odpowiednio wykorzystać. Trzeba wytworzyć modę na bywanie w Żninie tak, jak kiedyś powstała moda na bywanie w Zakopanem.
Dziś jednak chcę pokazać Ci bardzo nietypowy sposób na promowanie miasta poprzez czasowe wystawy obrazów artystów światowego formatu. Mowa to u takich nazwiskach jak Salvador Dali, Jean Cocteau czy Marc Chagall. Litografie tego ostatniego widzieliśmy w czasie naszej wizyty. O pomyśle promowania się przez wielką sztukę opowiedział nam Dyrektor Muzeum Ziemi Pałuckiej, pan Jędrzej Małecki.
Kasia: Skąd pomysł na zorganizowanie w Żninie wystaw artystów światowej sławy?
Pan Dyrektor Jędrzej Małecki: Od zeszłego roku współpracujemy z gruzińską rodziną Kesauri, która udostępnia prace artystów ze swojej prywatnej kolekcji. Ta współpraca bardzo dobrze się układa i podpisaliśmy z nimi umowę na 8 lat.
K: Czy to oznacza, że jeszcze przez kilka lat w Żninie będą pojawiać się dzieła wybitnych artystów?
JM: Dokładnie tak! W tym roku wystawiamy prace Marca Chagalla, w przyszłym roku będzie to Jean Cocteau, potem znowu Salvador Dali. Myślę, że prawdziwa gratka czeka turystów w 2026 roku. Planujemy wtedy wystawę pt. "Art and Design Works of Movie Stars", na której pokażemy prace Arnolda Schwarzeneggera, Claudii Schiffer, Davida Bowie, Demi Moore, Drew Barrymore, Ewana McGregora, George'a Clooney'a, Justina Timberlake'a, Nicole Kidman, Sylvestra Stallone, Whoopi Goldberg oraz innych gwiazd światowego kina.
K: Jak doszło do tej współpracy?
JM: Rodzina Kesauri otworzyła w Poznaniu w galerię, do której pojechał nasz lokalny przedsiębiorca, pan Górny. W ten sposób nawiązała się znajomość między nim a rodziną Kesauri. Następnie w inicjatywę udostępnienia prac rodziny w Żninie włączył się burmistrz i tak udało się zacieśnić tę współpracę.
K: Czy wystawy sławnych artystów cieszą się w Żninie dużą popularnością?
JM: Żnin to małe miasteczko, ludzie nie są jeszcze przyzwyczajeni do takiej sztuki. A jednak w tamtym roku frekwencja w Magistracie, tj. budynku, w którym jest wystawa, wzrosła o 100%. Chcemy trafić do jak najszerszego grona odbiorców, żeby przy okazji ktoś, kto będzie na Pałukach, zajrzał tu do Żnina na wystawę. I mamy już takie przypadki, bo ludzie się tym chwalą, że specjalnie przyjeżdżają do Żnina, żeby zobaczyć wystawę.
K: Skąd przyjeżdżają goście?
JM: Z różnych stron Polski - nawet z Krakowa czy Warszawy. W zeszłym roku na Salvatora Dali przyjechała jedna pani, która przyjechała również teraz, żeby zobaczyć prace Marca Chagalla. W Polsce wcześniej nie było wystawy oryginalnych dzieł Salvadora Dali, więc to było takie odkrycie, że można przyjechać do Żnina, żeby zobaczyć oryginalne dzieło artysty światowego formatu.
K: Plan wystaw jest rozłożony na lata. Jaki efekt ten program wywoła wśród mieszkańców Żnina po tych 8 latach? Czy oni zaczną bardziej interesować się taką sztuką?
JM: Efekt widać już teraz, bo na przykład współpracujemy ze szkołami i już na początku wystawy mieliśmy kilka klas z pobliskiego liceum. Nauczyciele starają się młodzieży to pokazać. Przed chwilą była grupa przedszkolaków. Oni też specjalnie przyszli na Chagalla. Myślę, że z czasem ludzie nauczą się oglądać te prace z ciekawością. Zobaczą może coś, czego w przypadku tak małego miasteczka jakim jest Żnin nie można nigdzie indziej zobaczyć.
Wizyta w muzeum na wystawie prac Marca Chagalla i rozmowa z Panem Dyrektorem była dla nas szalenie ciekawa. Dowiedziałam się, że prace, które zobaczysz na wystawie, zostały wykonane techniką powielania. To taka technika, w której artyści powielają obrazy np. z metalowych płyt. Taka jedna płyta wystarcza na zrobienie kilkudziesięciu kopii. Ilu dokładnie? O tym decyduje już artysta. Lecz co ciekawe - każda z tych kopii jest oryginałem sygnowanym przez artystę lub przez jego galerię. Zatem 200 osób może mieć taki sam obraz i jednocześnie mówić, że jest on oryginalny. W rogu prac można zobaczyć numery i ich kolejność. Im więcej - tym obrazy są tańsze. W przypadku Chagalla, prace są sygnowane przez jego firmę z Francji.
Jak powiedział Pan Dyrektor, te prace są wartościowe i ich wartość będzie rosła, ale nie jest to wartość rzędu kilkudziesięciu milionów dolarów jak na przykład obraz Leonardo Da Vinci, bo na wystawienie takiego obrazu, ze względu na koszty i ryzyko, tak małe muzeum jak to w Żninie, nie dostałoby zgody. Okazuje się też, że dziś większość artystów tak pracuje. Ale najważniejsze jest to, że wszystkie te prace to oryginały.
Gdy będziesz w Żninie, koniecznie zajrzyj na wystawę do Muzeum Ziemi Pałuckiej. Co roku znajdziesz tam nowe nazwiska światowej sztuki. Bilet kosztuje 20 zł, ale są też bilety ulgowe dla szkół i emerytów (15 zł). Dzieci poniżej 7 lat wchodzą za darmo. O aktualnych wystawach dowiesz się ze strony internetowej żnińskiego muzeum.
Ja wykorzystałam okazję i w czasie rejsu przepytałam Łukasza Gackowskiego, który zajmuje się promocją Muzeum Archeologicznego w Biskupinie, co takiego magicznego ma w sobie to miejsce, że związał z nim całe swoje prywatne i zawodowe życie.
Kasia: Czy będąc w podstawówce przyjechałeś na wycieczkę do Biskupina, jak wszyscy?
Łukasz: Oczywiście! Ale wtedy się rozczarowałem. Jako dziecko archeologa spodziewałem się zobaczyć tu wykopy i znaleziska. A jak przyjechałem, to było tylko chodzenie, chodzenie, krzaki i deszcz. Była jesień i nie było tu za ładnie, a w dodatku to były czasy, gdy w Muzeum istniało tylko osiedle związane z kulturą łużycką, czyli środkowa z naszych atrakcji. Ani jednego wykopaliska!
K: A jednak po latach wróciłeś tu znowu.
Ł: Tak, ale tym razem motywacją nie była miłość do Biskupina, ale do dziewczyny. Chciałem przyjechać tu na festyn, na którym wiedziałem, że ona też będzie. Ale jedyną możliwością, żeby się wtedy tu dostać, to było branie udziału w pokazach jako rekonstruktor. Tak m.in. nauczyłem pędzić dziegieć.
K: A kiedy zawitałeś tu na stałe?
Ł: Tamte moje pierwsze doświadczenia z Biskupinem sprawiły, że gdy spotkałem się po latach z dziewczynami, które tu pracowały, to z zainteresowaniem słuchałem, co ciekawego dzieje się w Muzeum. Wtedy Magda powiedziała, że organizuje warsztaty bębniarskie. Pomyślałem sobie, że to byłaby fajna przygoda i pojechałem. Po tych warsztatach zostałem jeszcze kilka dni do majówki. Potem pomyślałem, że zostanę tu jeszcze chwilę. Tak minął miesiąc. Potem drugi i trzeci. Wtedy przyszedł dyrektor muzeum i zaoferował mi pracę na pokazach. No i tak zostałem na stałe.
K: Co takiego daje Ci Biskupin?
Ł: W sensie zawodowym - nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej. Czasem rozmawiam z moimi kolegami, którzy osiedli w jednym miejscu i zajmują się jedną rzeczą cały czas. Zaczynają wtedy narzekać na rutynę, takie znudzenie dniem codziennym. Ja tego nie mam - dla mnie każdy dzień jest wyzwaniem i ułożenie mi grafika na tydzień graniczy z cudem. Nie zdarza się to w każdym razie w sezonie. Teraz w muzeum zajmuję się wieloma rzeczami, dla których trudno jest znaleźć wspólny mianownik. Moim głównym zadaniem jest popularyzacja wiedzy archeologicznej i wiedzy o muzeum. Dbam o to, żeby o muzeum było głośno i dużo się o nim mówiło.
K: Wydaje się, że archeologia to taka statyczna dziedzina. Coś już odkryto i to jest.
Ł: Nic bardziej mylnego. Na przykład wczoraj czy przedwczoraj odkryto skarb porównywalny z Biskupinem w okolicach Sanoka. I już przez to odkrycie nam się kilka rzeczy w archeologii zaczyna zmieniać. To nauka, która cały czas żyje. Ja też studiowałem archeologię. Ale w pewnym momencie zauważyłem, że sama nauka tak bardzo mnie nie kręci, jak jej popularyzowanie. To jest teraz mój cel. Stąd m.in. uczestniczę w ArcheoRadio - audycjach radiowych w Radio Żnin, gdzie opowiadam o zamierzchłych czasach i sprzedaję ciekawostki.
K: Czy jest w Biskupinie dużo osób, których historia jest podobna do Twojej?
Ł: W Biskupinie pracuje na przykład Maks, który przyjechał jako turysta i został. Liczne grono moich współpracowników ma podobną historię - czyli przyjechali i zostali w Biskupinie. Oni czasem nawet nie mieli świadomości, że chcą coś takiego robić, a tutaj odkryli swoje pasje. Myślę, że to przede wszystkim jest taka niezbywalna magia tego miejsca. Ludzi napędza tu dynamika działania - tutaj pól do rozwoju jest tyle, że każdy, cokolwiek by nie chciał robić, to zawsze znajdzie dla siebie zajęcie i szansę na rozwój. Jedyny minus życia w takim odludnym miejscu to koszt spalanej ropy, gdy chce się np. dojechać do miasta. Ale faktem jest, że praca w tak różnorodnym środowisku to jest przeżycie niesamowite.
Jeśli chcesz sam poczuć atmosferę takiego Biskupina, o którym opowiedział mi Łukasz, przyjedź tu na Festyn Archeologiczny, który co roku odbywa się tu we wrześniu. Co roku jest inny temat przewodni. Tegoroczne obchody będą wyjątkowe, bo to XXV Jubileuszowy Festyn Archeologiczny. Wejdź na stronę internetową Muzeum i sprawdź, co będzie się działo. Stronę muzeum warto śledzić, bo imprez, wydarzeń i atrakcji w ciągu roku jest tu o wiele więcej.
Za tymi napadami stał m.in. Sebastian Bugno. Jeśli chcesz z nim porozmawiać na ten temat, jedź do Bożejewiczek. Z napadów na pociąg Sebastian przerzucił się na westernowe sceny, które razem z rodziną i znajomymi odgrywa w zbudowanym przez siebie westernowym miasteczku Silverado City.
Kasia: Gdy byłeś dzieckiem, który western był Twoim ulubionym?
Sebastian: Chyba "Bonanza". Za dzieciaka wszystkie westerny się oglądało, bo były w modzie. Poza tym wtedy byliśmy zdani tylko na telewizję, nie było smartfonów ani tabletów, tylko czarno-biała telewizja. I tam puszczali te westerny. Chyba każdy wtedy oglądał "Bonanzę" i "Siedmiu wspaniałych".
K: A kiedy powstał pomysł, żeby Dziki Zachód odtworzyć na Pałukach?
S: Wychowywałem się na gospodarstwie i zawsze chciałem mieć konia. I mój tato kupił mi pierwszego konia - to był konik polski. Już wtedy czułem się jak kowboj. Potem, gdy dorosłem, mój kolega zaproponował mi napad na pociąg. Zrobiliśmy to. My - przebrani, na koniach, napadaliśmy na niczego się nie spodziewających turystów.
K: Ale jak rozumiem, to nie był prawdziwy napad, tylko inscenizacja?
S: Tak, oczywiście. To była tylko inscenizacja, ale okradaliśmy podróżnych ze wszystkiego, co było możliwe.
K: Przeszedłeś długą drogę od napadów do budowy westernowego miasteczka. Było ciężko?
S: Było. Chcieliśmy zbudować Silverado City w pobliżu kolejki wąskotorowej, żeby dołączyć do tych turystycznych atrakcji, ale napotkaliśmy opór i przeszkody. Nie było innego wyjścia - musiałem pomyśleć o innym rozwiązaniu. Ojciec przepisał mi ziemię w Bożejewiczkach i to tam - w rodzinnym gospodarstwie, postanowiłem spełnić swoje marzenie o Dzikim Zachodzie. Zajęło mi to 9 lat, ale chyba się udało. Dziś Silverado City to miasto m.in. z więzieniem i biurem szeryfa, szkoła, bank, amfiteatr, chata trapera i kowala. Mamy największy w Polsce Saloon, restaurację motoryzacyjną, grillownię, studio fotograficzne. Jest westernowa szkoła dla dzieci, strzelnica, Farma Dmuchańców i Miasteczko Urwisów. Niedaleko miasteczka zbudowaliśmy Mini Zoo i wioskę indiańską oraz Kopalnię Dakota, w której dzieciaki wydobywają złoto...
K: Brzmi wspaniale i cały teren rzeczywiście robi wrażenie. Ale jak się domyślam, początki wcale nie były takie obiecujące?
S: Początki były takie, że grupy szkolne zgłaszały się do nas dopiero w kwietniu i było tych dzieciaczków kilka grup. W tej chwili przez październik, listopad, grudzień, styczeń, luty - cały czas są telefony, przez cały czas się grupy zapisują. Dzisiaj było widać efekt - w tej grupie, którą widzieliście, było ok. 350 dzieci. Oprócz przedstawień westernowych robimy też pół-kolonie, warsztaty świąteczne i zjazdy fanów motoryzacji. Działamy cały rok, cały czas - imprezy, pokazy, bez względu na pogodę.
K: Dzisiaj widzieliśmy, jak graliście scenę w deszczu. Wspominałeś, że zdarzało się wam grać także w śniegu.
S: Graliśmy w śniegu, graliśmy jak była burza. W takim deszczu jak dzisiaj to było coś przyjemnego - ciepły, fajny deszcz, może i trochę ulewny, ale naprawdę było to coś pięknego.
K: Przedstawienie oglądało się jak dobry film w kinie. Były konie, strzelanina, wybuchy. Kto pisze scenariusze do przedstawień?
S: Zawsze robiłem to ja i pierwsze zarysy są zawsze moje. Potem moja koleżanka układa to w słowa, w zdania i analizujemy scenariusz. Potem jest bardzo dużo przeróbek - zanim powstanie ostateczna wersja, zmieniamy wersje 5, 6, 7, nawet 10 razy. A jak jeszcze później widzimy, że jeszcze jest coś nie tak, to jeszcze coś dodajemy albo odejmujemy. Co roku zmieniamy scenariusz. Co roku dbamy też, żeby było coś nowego - cała inscenizacja, wszystkie napady, końskie show czy śmieszne scenki. Jest jeszcze nocny fireshow - to jest spektakl godzinny, który gramy kilka razy w sezonie.
K: Pracuje z Tobą cała rodzina?
S: Tak, cała rodzina: kuzynostwo, wujkowie, moja bratowa, moja siostra, bardzo dobrzy znajomi, przyjaciele, bez których to miejsce by nie istniało. Bo Silverado City to nie jest tylko te 20 osób, które gra w spektaklu lub robi jakiś pokaz. Jest jeszcze wielu ludzi, którzy to budują, odnawiają, montują - ich nie widać, a oni są bardzo ważni dla mnie. Bez tych ludzi to miejsce by nie istniało.
K: Kiedy najlepiej do was przyjechać?
S: W kwietniu, maju i czerwcu w robocze dni tygodnia przyjeżdżają do nas głównie grupy. W weekendy - soboty, niedziele, przyjeżdżają do nas rodziny z dziećmi, dziadkowie, wtedy są też dogodne wejścia dla turystów indywidualnych. Każdy weekend jest u nas inny - są zloty samochodów, motocykli, dni farmera, wyścigi traktorów, pikniki country, rodeo. Kiedy mamy 3-dniowe zloty, to robimy inny program.
K: Czy para taka jak my, która przyjedzie w środku tygodnia, także ma szansę zobaczyć pokazy?
S: Jak najbardziej. Chociaż wtedy zwykle przyjmujemy grupy, to przez cały czas konferansjer zapowiada co będzie się działo, o której godzinie i gdzie i każdy może oglądać te pokazy. Cały plan dnia jest też rozpisany na ulotce, którą dostaje się przy wejściu. Jedynie w sezonie w poniedziałki nie pracujemy, żeby konie mogły odpocząć - im też należy się chwila wytchnienia.
K: To kiedy jeździcie na urlop?
S: (śmiech) To jest mój urlop. Zimą staram się gdzieś wyjechać, ale prawda jest taka, że to są moje wakacje. Ja to kocham i chcę, aby Silverado City istniało jak najdłużej.
K: Czego w takim razie moglibyśmy Ci życzyć?
S: Fajnej pogody. Niekoniecznie zawsze słonecznej, ale nawet takiej jak dzisiaj. No i jak najwięcej turystów! A przede wszystkim - dla każdego z nas zdrowia. Bo kiedy jest zdrowie, to wszystko się dobrze układa.
Jego mieszkańcy i włodarze mają świadomość, że nie jest to miasto typowo turystyczne. Ale wiedzą też, jakie są jego atuty. To rzeka Wełna, okoliczne lasy i most, po którego przejściu jest się na Pałukach. O ten most zapytałam pana Adama Lubawego, nauczyciela historii i prezesa Koła Terenowego PTTK w Janowcu Wielkopolskim.
Kasia: Podobno mieszkańcy, jak siedzą w Janowcu na ławce, to mówią, że idą "do siebie na Pałuki". Co to za historia, że jednocześnie można być w Janowcu na Pałukach i jednocześnie na nich nie być?
Adam: To jest możliwe, ponieważ rzeka Wełna, która dzieli Janowiec na dwie części, jest rzeką graniczną, która oddziela Wielkopolskę od Pałuk. Więc przechodząc na drugi brzeg rzeki Wełny, faktycznie przechodzi się na Pałuki.
K: A pan po której stronie mieszka?
A: Ja mieszkam na Pałukach. Jestem pałuczaninem i mieszkam w Janowcu od zawsze, z przerwą na studia w Bydgoszczy, z których wróciłem, żeby zostać nauczycielem historii w szkole podstawowej. Przez lata wrosłem w to miejsce, tu żyję, pracuję i tu jest mi dobrze.
K: Ale jest pan nie tylko nauczycielem...
A: Bycie nauczycielem historii to jest moje zajęcie wiodące. Poza tym zajmuję się organizacją imprez turystycznych - właściwie jest to moje hobby, które uzupełnia troszeczkę moją pracę. Jestem prezesem Koła PTTK w Janowcu, które organizuje turystykę na własne potrzeby oraz pomaga w organizacji imprez turystycznych dla mieszkańców Janowca.
K: Jako PTTK wypożyczacie kajaki. Czy okolice Janowca mają dobre warunki do kajakowania?
A: Koło dysponuje kajakami na 35 osób. Udostępniamy je, podpowiadamy trasy, możemy zorganizować transport. Rzeka Wełna jest bardzo przyjazną rzeką. Trasy są łatwe. Wiadomo, że jeśli jest silny wiatr na jeziorach, to trzeba uważać, ale jeśli chodzi o umiejętności wodniackie to można zacząć od zera. Oprócz kajaków mamy w Janowcu i okolicach szlaki turystyczne piesze i rowerowe, fajny obszar leśny, w którym jest sporo dębów - pomników przyrody. Turyści doceniają tu duży kontakt z naturą. Janowiec to idealna baza wypadowa do wycieczek do natury.
K: Pokazuje pan taką fajną mapkę ze szlakami pieszymi, kajakowymi i rowerowymi. Gdzie turysta może ją dostać?
A: Mapkę można dostać za darmo w urzędzie miejskim w Janowcu. Można ją też dostać w biurze informacji turystycznej w Żninie. Polecam ją, bo mapa składa się z dwóch części - z jednej strony jest plan miasta, a z drugiej strony jest bardzo dokładna, ładna mapa okolicy z naniesieniem wszystkich atrakcji turystycznych - zarówno tych zbudowanych ręką człowieka, jak i przyrodniczych. Są tu wyrysowane wszystkie szlaki turystyczne piesze, kajakowe i rowerowe.
Pan Adam oprowadził nas po Janowcu, co rzeczywiście nie zajęło nam dużo czasu. Centrum miasta wyznacza plac zbudowany rękami jeńców wojennych z czasów II wojny światowej. Dookoła otaczają go kamienice i kościół. Zabudowa jest dość nowa - pochodzi z przełomu XIX i XX wieku. Potem pojechaliśmy na krótką wycieczkę po okolicy, żeby zobaczyć fragment ścieżki rowerowej, rzekę Wełnę oraz latarnię umarłych.
Żeby odnaleźć do niej drogę, musieliśmy zboczyć w las w miejscu, gdzie nie było ścieżki. Jak do niej dotrzeć? Trzeba pójść brukiem z Janowca w kierunku wsi Brudzyń i na skraju lasu, przy krzyżu skręcić w lewo prosto do lasu. Muszę przyznać, że ciężko tu trafić, zwłaszcza wiosną i latem, gdy liście drzew zasłaniają latarnię. Ale warto spróbować.
Pani Hania i Pan Roman stworzyli tu swój azyl - miejsce, którym chcą się dzielić z turystami przyjeżdżającymi do nich na odpoczynek. Można tu nocować, po wcześniejszej rezerwacji, ale można też zapowiedzieć się wcześniej na obiad i po prostu miło spędzić dzień w zaczarowanym ogrodzie pana Romana, smakując potraw i przetworów, które przygotowuje pani Hania. W czasie rozmowy przy pyrach z gzikiem i kluskach ziemniaczanych okazało się, że państwo Bryl mają więcej historii, którymi mogą się podzielić...
Kasia: Mieszkaliście państwo w Poznaniu, prowadziliście sporą firmę i sklep zoologiczny. A jednak postanowiliście zamknąć tam swoje życie i rozpocząć je na nowo - tu, w "Ptasim Ogrodzie". Nie żałujecie?
Hanna: Często siadamy sobie z Romkiem wśród tej naszej zieleni i zastanawiamy się - dlaczego nie zrobiliśmy tego wcześniej? Czemu tak późno? Wiedzieliśmy już jaki stres związany jest z miejskim życiem.
Roman: Uczestniczyliśmy w znanej wielu osobom z miasta rywalizacji. Teraz się zastanawiamy - po co nam to było? Czy to było warte zdrowia, nerwów? Jaki sens miała walka o pierwszeństwo, podpatrywanie reklam, jakie nowe zapachy wypuścił Hugo Boss, czy jaki model butów jest modny w tym sezonie. Po co mi tych kilkadziesiąt garniturów i koszul, które wypełniały moje szafy, bo chciałem chodzić do pracy dobrze ubrany....
K: Dużą mieliście firmę?
H: Mieliśmy różne firmy. Zatrudnialiśmy około 50 osób. Produkowaliśmy artykuły gospodarstwa domowego, mieliśmy hurtownię i sprzedaż detaliczną. Założyliśmy też sklep zoologiczny. Potem ja też trochę podupadłam na zdrowiu i wtedy stwierdziliśmy - dzieci dorosłe, poradzą sobie, czas na nas. Trzeba coś zmienić w swoim życiu.
K: To życie, które teraz prowadzicie, też wymaga od Was dużo pracy. Czy mimo tego uważacie, że jest lepsze?
R: W znaczącym stopniu. Jeśli chcemy iść do kina - to jedziemy do galerii, do której mamy 14 kilometrów. Ale te 14 kilometrów przejeżdżamy szybciej niż w Poznaniu z domu do Castoramy, którą widziałem z okna, ale jechałem do niej przez 6 zmian świateł. Teraz jest trochę dalej, ale nieco szybciej. I tak jest ze wszystkim.
H: My po zakupy jedziemy raz w tygodniu do - jak my to mówimy - do miasta, do Rogowa. I tam w każdym sklepie nas znają, wiedzą co robimy, pytają co słychać. Nie jesteśmy anonimowi. To jest bardzo miłe. Zresztą w Żninie jest tak samo.
K: Czy goście, którzy do Was przyjeżdżają, też doceniają ten spokój, ciszę, luz?
H: Zauważają. Są tacy goście, którzy przyjeżdżają tu z dziećmi przy okazji, bo np. zwiedzają Szlak Piastowski, Biskupin, Wenecję. Ale są też tacy, którzy specjalnie przyjeżdżają tu na przykład na tydzień lud dwa na odpoczynek rodzinny. Wtedy dla nich najlepszy jest leżak, kawa, wypoczynek...
R: Czasem goście z dużego miasta zadają nam takie - jak my to mówimy "miejskie" pytania. Czy wy się nie boicie tu mieszkać? A jak was napadną? A jak was obrabują? A czy zimą możecie wyjechać samochodem? A czemu auta na klucz nie zamykacie? A czy wam nie przeszkadza krzyk żurawi o 4 nad ranem? To jest zupełnie inne myślenie... Nikt nam tu jeszcze nie zrobił niczego złego. Jeśli tu jest 300 mieszkańców, a w Poznaniu 600 tysięcy, to gdzie jest większe ryzyko napadu? Moim zdaniem to jest właśnie wolność. Dlatego jest nam tu tak dobrze.
K: Jak wygląda Wasze "życie po mieście"?
H: Przyjmujemy gości. Oprócz tego ja się wyspecjalizowałam w robieniu przetworów. Przetwory nauczył mnie robić mój tato. Da się je zrobić ze wszystkiego. Ja na przykład robię z mniszka lekarskiego, sosny, kwiatu czarnego bzu. Potem sukcesywnie przez całe lato aż do jesieni pojawiają się dżemy, soki, syropy, konfitury, przetwory z ogórków, cukinii, dyni. Mam własne receptury. Dodaję dużo imbiru, cynamonu, wanilii. Od ubiegłego roku robię dużo przetworów bez cukru, bo jest o to wiele zapytań.
K: Da się zrobić przetwory bez cukru?
H: Tak, ale nie ze wszystkiego. To muszą być przetwory owocowe. Bo taki z mniszka lekarskiego czy sosny bez cukru to po prostu sama woda. Moim największym patentem jest konfitura z mirabelki oraz wiśnia z czekoladą i chili.
K: Hmm.. Brzmi smacznie. Gdzie to można kupić?
H: Najczęściej w sklepach ekologicznych, na wyspach w centrach handlowych no i w internecie.
R: Teraz jest taka usługa przez internet, że np. ktoś u nas kupuje konfitury, dwa kilometry dalej biały ser, jeszcze gdzieś tam indziej wędlinę, jaja i chleb i wtedy jedzie do klienta i zawozi mu to pod drzwi. I tak co tydzień. Działa to na tej samej zasadzie, co za komuny dostawa mleka i śmietany. Teraz widoczny jest bardzo trend powrotu do wszystkiego co naturalne.
K: Co robicie w czasie wolnym?
R: Teraz nie mamy takiego podziału jak praca-czas wolny. Moją wielką pasją jest ten ogród. Posadziłem tu wszystkie iglaki. Znam ich nazwy po polsku i po łacinie. Nauczenie się ich zajęło mi ponad 3 lata. Szczególnie dumny jestem z mamutowca. Mieliśmy kiedyś gości z Kostrzyna Wielkopolskiego, którzy tu przyjechali i pytają jakie to jest drzewo. Mówię im, że to jest odmiana sekwoi - mamutowiec. Pan, który o to pytał chwyta za telefon i dzwoni do córy. Okazało się, że jego córka jest dendrologiem i właśnie pojechała do Parku Narodowego Yellowstone w Stanach Zjednoczonych zobaczyć jak rosną w naturze mamutowce. Tymczasem on dzwoni do niej i mówi - jesteśmy od Kostrzyna 40 km i oglądamy mamutowca - nie musimy jechać na inny kontynent. Tego mamutowca sprowadziłem z Holandii, ze szkółki. Podejrzewam, że wyhodowano go z nasion szyszek, ale pierwsza szyszka na takim drzewie, które żyje średnio 3 tysiące lat, pojawia się pewnie po 300 latach.
K: Między drzewami stoi domek, w którym widziałam piękne białe ptaki z niebieską otoczką dookoła oka. Co to są za ptaki?
R: Jest to nasza perełka, logo "Ptasiego Ogrodu" - szpak balijski. Szpak balijski występował tylko na malutkim skrawku Bali. W tej chwili ten fragment jest parkiem narodowym strzeżonym przez ludzi pod bronią. Ale i tak jest już za późno, bo tych ptaków nie ma już na wolności. W 2001 roku była bardzo głośna na cały świat sprawa, że na wyspie Bali zamachowcy podłożyli bombę pod największą dyskotekę dla turystów i zginęło 500 osób. Kłusownicy wykorzystali wtedy zamieszanie i napadli na stację badawczą chroniącą szpaki balijskie i tę resztę szpaków, która wtedy była jeszcze na wyspie Bali - ukradli, zabijając człowieka, który ich pilnował.
K: Dlaczego?
R: Ten ptak przyczynił się do swego wyginięcia przez to, że jest biały. Hindusi wszystkie zwierzęta, które są białe, uważają za święte. I jeszcze dodano do nich znaczenie powodzenia, spełnienia się. Powszechna była teoria, że mężczyzna jako oznakę powodzenia musi mieć szpaka balijskiego. Jednak nie kupowano parki, nie kupowano kilku, tylko jednego. Wsadzano go do małej klatki i zawieszano na werandzie, żeby ludzie przechodzący z daleka mogli go widzieć. Żeby wszyscy wiedzieli, że mu się powiodło, że się spełnił no i był to powód do zazdrości. Kłusownicy za dostarczenie szpaka balijskiego dostawali po ok. 2 tysiące dolarów, co pozwalało przeżyć im i ich rodzinie przez 5 lat. To ich dopingowało do łapania tych ptaków. W tej chwili na Bali odtworzono gatunek z prywatnych hodowli, m.in. takich jak moja, i żyje tam kilkadziesiąt par.
K: Czy to oznacza, że możliwe jest jeszcze odtworzenie tego gatunku?
R: Nie jestem tu optymistą. To jest podobna sytuacja jak z gepardami: ich kod genetyczny paskowy DNA zaczął się pokrywać i całemu gatunkowi grozi chów wsobny. Zarówno gepardów jak i szpaków balijskich jest po prostu za mało na świecie, aby gatunek mógł przetrwać. My, jako hodowcy, po prostu go przedłużamy, żeby nasze wnuki zobaczyły jeszcze ptaki, które za kilkanaście, może kilkadziesiąt lat po prostu wyginą.
Swoim szpakom pan Roman poświęca cały wolny czas. Dzięki specjalnej diecie, którą dla nich opracował, ptaki mogą się u niego rozmnażać. Poświęca im całą uwagę i serce, budząc trochę zazdrość u pani Hani, która twierdzi, że odkąd szpaki balijskie pojawiły się w ich życiu, nie jeżdżą już wspólnie na wakacje, bo zawsze musi na miejscu zostać ktoś, kto się nimi zajmie. Ale pomimo tego oboje zgodnie twierdzą, że dziś już nie wyobrażają sobie innego życia. Ich życie to szpaki, ogród, dzieci z wnukami, goście i Pałuki. I oczywiście jeszcze Czerwony i Niebieski.
Dlatego na sam koniec zabieram Cię w Dolinę Rzeki Gąsawki, niedaleko Gąsawy. To bardzo przyjemna 3- kilometrowa trasa spacerowa. Poczujesz tu ciszę i naturę, zobaczysz rozlewiska rzeki Gąsawki, które niczym lustra odbijają w wodzie niebo, przejdziesz przez kładkę i most i prostą drogą wrócisz do auta. Mam nadzieję, że zdjęcia dodatkowo zachęcą Cię do takiego spaceru, bo to wyjątkowo urokliwe miejsce.
Chciałam pokazać Ci kulisy wystaw w Muzeum Ziemi Pałuckiej w Żninie, opowiedzieć o pomysłach na promowanie Pałuk, pokazać jak niezwykłym miejscem jest Biskupin i ile wysiłku kosztowało zbudowanie Silverado City. Chciałam, żebyś dotarł do Janowca Wielkopolskiego i zatrzymał się w "Ptasim Ogrodzie".
Chciałabym, żebyś poznawał Pałuki poprzez ich gościnnych i życzliwych mieszkańców. Być może spotkasz ich w swojej podróży i opowiedzą Ci jeszcze więcej ciekawostek. Pozdrów ich wtedy ode mnie i powiedz im, że wspaniale spędziłam z nimi czas.
Mam nadzieję, że Tobie też się podobało?
Czy chciałbyś, żeby na naszym blogu pojawiało się więcej takich wywiadów? Daj znać :)
Moi bohaterowie uciekli z dużych miast i wybrali do życia mniejsze miasta i wsie. Dziś już nie wyobrażają sobie życia gdzie indziej. Przeczytaj 7 historii o pałuckich atrakcjach. Michał i Monika opowiedzą Ci o Żninie, Łukasz o Muzeum Archeologicznym w Biskupinie, a pan Adam o Janowcu Wielkopolskim, w którym podobno "chodzi się na Pałuki". Zajrzymy też do Muzeum Ziemi Pałuckiej i do westernowego miasta Silverado City. A na koniec zapytamy Panią Hanię i Pana Romana o ich miejsce na ziemi - "Ptasi Ogród". Każde z miejsc, do którego zajrzymy, to turystyczna wizytówka Pałuk, czekająca żeby opowiedzieć Ci swoją historię. Koniecznie odwiedź Pałuki. Warto!
Dlaczego warto przyjechać na Pałuki?
Pierwszy raz odkrywałam Pałuki w zeszłym roku i powstał wtedy przewodnik, z którego dowiedziałeś się, że pałuczanie mają swoją gwarę, stroje i kuchnię. Na blogu opisałam tereny Powiatu Żnińskiego - atrakcje skupione wokół Żnina, Biskupina i Wenecji. Pokazałam Ci 20 ciekawych miejsc, od których warto zacząć odkrywanie Pałuk:Pałuki zaintrygowały mnie tak bardzo, że w tym roku wróciłam na nie po więcej historii. Razem z Maćkiem ruszyliśmy w drogę z Moniką Andruszkiewicz z Lokalnej Organizacji Turystycznej Pałuki. Podróżowaliśmy po regionie spotykając się z mieszkańcami, którzy z Pałukami związali swoje życie. I to oni zostali bohaterami tego wyjątkowego przewodnika.
W tym przewodniku chcę pokazać Ci nie tylko miejsca, które zapraszają do siebie turystów. Przede wszystkim chcę pokazać Ci ludzi, którzy za tymi miejscami stoją, pracują w nich, lub je tworzą. Posłuchaj ich historii - tym razem niech to one przekonają Cię, dlaczego warto przyjechać na Pałuki i co na Ciebie tutaj czeka. Mam nadzieję, że spodoba Ci się takie oprowadzanie.
Posłuchaj historii ludzi, którzy tworzą turystyczne atrakcje na Pałukach, dbają o ich promocję i z całych sił starają się, żeby marka "Pałuki" była rozpoznawana. Wszyscy zgodnie twierdzą. że Pałuki mają w sobie moc przyciągania. Monika i Łukasz nie wyobrażają sobie mieszkania gdzie indziej. Michał docenia kameralność i kompaktowość Żnina, w którym nie ma takiego pośpiechu jak w Bydgoszczy. Hania z kolei cały czas zastanawia się, dlaczego tak późno podjęła z mężem decyzję o wyprowadzeniu się z Poznania i zamieszkaniu na Pałukach. Pałuki to dla moich rozmówców spokój, dobre relacje z ludźmi i brak wszechogarniającej anonimowości.
Jeśli wybierasz się pierwszy raz na Pałuki i jeszcze nie czytałeś naszego pierwszego przewodnika, koniecznie od niego zacznij! Znajdziesz w nim główne pałuckie atrakcje. Gotowe pomysły pomogą Ci zaplanować kolejne dni w regionie. Dodaj do nich miejsca, do których dzisiaj Cię zaprowadzę, i informacje, którymi się z Tobą podzielę.
Dokąd dotrzemy w trakcie naszej dzisiejszej wycieczki?
Moi bohaterowie opowiedzieli mi o tym, jaką drogę musieli przejść, żeby zamieszkać na Pałukach. O tym, jak w tym celu uczyli się pędzić dziegieć, uczyli dzieci, prowadzili sklep zoologiczny. Mówili o wyzwaniach związanych ze zmianą pracy i o pasji, która pociągnęła ich do turystyki i promowania Pałuk. W tych rozmowach przeniesiemy się do miejsc prowadzonych z odwagą i radością, do ośrodków pokazujących wielką sztukę, do zacisznych zakątków, do których przyjeżdża się odpocząć. Jeśli chcesz tam dotrzeć i spotkać moich rozmówców, weź do ręki ten plan i ruszaj w drogę! Co na Ciebie czeka?
- Informacja Turystyczna w Żninie - tu zaczniemy i na początek tradycyjnie już wejdziemy po przewodniki, ulotki i porady, co warto jeszcze w regionie zobaczyć. Porozmawiamy z Moniką, która zdradzi nam kulisy promocji Pałuk
- Muzeum Ziemi Pałuckiej w Żninie - porozmawiamy z Michałem, który zdradzi czym zafascynowały go Pałuki, oraz opowiemy o pomyśle na promowanie Żnina przez artystów światowego formatu.
- Biskupin - tym razem wybierzemy się na rejs po Jeziorze Biskupińskim, zobaczymy z daleka panoramę grodu i posłuchamy Łukasza, który opowie nam, co daje mu praca w Biskupinie i jak wpłynęła na jego życie.
- Bożejewiczki - tu zobaczymy sceny rodem z Dzikiego Zachodu i spotkamy się z Sebastianem, który opowie nam jak założył westernowe miasto Silverado City, jak zaczynał zarabiając na życie napadami na pociąg i jak to zrobił, że dziś przez cały rok przyjeżdżają do niego turyści.
- Janowiec Wielkopolski - tu zobaczymy skromne miasteczko, którego największym atutem jest rzeka Wełna i pobliskie lasy, w których znaleźliśmy "latarnię umarłych". Spotkamy się z panem Adamem z PTTK, który powie nam, dlaczego nigdy nie myślał o wyjeździe z Janowca, i który podpowie, co zyska turysta decydujący się spędzić czas w okolicach Janowca.
- Mięcierzyn niedaleko Żnina - tu zjemy smaczny, regionalny obiad przygotowany przez panią Hanię, odpoczniemy w ogrodzie z mamutowcem i zobaczymy szpaka balijskiego z hodowli pana Romana. W agroturystyce "Ptasi Ogród" porozmawiamy o ważnych, światowych problemach, i o zaskakujących pytaniach, które zadają przyjeżdżający tu odpocząć ludzie z miasta.
- Dolina Rzeki Gąsawki - położona ok. 7 km od Gąsawy - tu pójdziemy na krótki i przyjemny spacer, wyciszymy się, zobaczymy rozlewiska rzeki Gąsawki i zielone scenerie rodem z programów przyrodniczych.
W informacji turystycznej poznaj Monikę - dziewczynę, która zaczęła promować Pałuki
Przyznaję, że Pałuki wciągają mnie coraz bardziej. Im więcej o nich wiem, tym coraz lepiej je czuję. Podobnie jak poprzednim razem, także i teraz zaprosiła nas tu Monika Andruszkiewicz, która na Pałukach się wychowała, wróciła tu po studiach i promocji regionu poświęciła całe swoje życie. Naliczyłam, że działa w 5 podmiotach, ale wszystkie jej działania spaja jeden cel - promowanie ukochanych Pałuk.Oficjalnie przyjechaliśmy więc na zaproszenie Lokalnej Organizacji Turystycznej Pałuki. Nieoficjalnie - przyjechaliśmy tu dzięki Monice i chcieliśmy też poznać jej historię. Dlatego na samym początku zapraszam Cię do informacji turystycznej w Żninie, gdzie możesz Monikę spotkać.
Kasia: Monika, naliczyłam 4 miejsca, w których działasz: starostwo powiatowe i informacja turystyczna w Żninie, LOT Pałuki, Szlak Piastowski po stronie województwa kujawsko-pomorskiego. Czy coś przeoczyłam?
Monika: Noo... jest jeszcze Kujawsko-Pomorska Organizacja Turystyczna...
K: Czyli każde zajęcie, którego się podejmujesz, dotyczy Pałuk?
M: Tak. Kocham Pałuki. Nie wyobrażam sobie mieszkać gdzie indziej. Żnin to z jednej strony prowincjonalne miasteczko, a z drugiej strony za nieco ponad pół godziny drogi stąd jestem w Bydgoszczy, Gnieźnie, czy Inowrocławiu. Niewiele ponad godzinę mam do Poznania czy Torunia. Więc ten "duży" świat jest naprawdę blisko. Z drugiej strony tu życie jest spokojniejsze, toczy się w zupełnie innym tempie niż na przykład w Poznaniu, do którego mogę sobie pojechać po pracy na zakupy.
K: Promocją Pałuk zajmujesz się już ponad 10 lat. Jak w tym czasie zmieniło się postrzeganie przez ludzi tego regionu? Znają go? Kojarzą? Wiedzą, gdzie leżą Pałuki?
M: To się zmieniło się. I to bardzo. Zadanie było ułatwione dzięki mieszkańcom, których nie trzeba było przekonywać do tego, że są na Pałukach. Jak sami zauważyliście wjeżdżając tutaj, Pałuki funkcjonują w nazwach firm, zakładów, gazet lokalnych. Dużo trudniej było z używaniem tej nazwy w celach promocyjnych. Myślę, że przez te lata udało się jednak przekonać władzę i lokalnych działaczy, że powiatów w Polsce mamy kilkaset, a Pałuki są jedne. Turyści są mało zainteresowani podziałem administracyjnym. Myślę, że regiony kulturowe i historyczne mają nam dużo więcej do opowiedzenia i pokazania.
K: Całe swoje życie spędziłaś na Pałukach?
M: Z przerwą na studia w Toruniu. Studiowałam tam geografię, ale potem wróciłam na Pałuki. To była moja świadoma i przemyślana decyzja. Początkowo pracowałam w Żninie jako nauczyciel geografii, ale gdy tej pracy zabrakło, musiałam znaleźć pomysł na siebie. Wtedy w gazecie pojawiło się ogłoszenie, że w Żninie powstaje informacja turystyczna i po pokonaniu pewnych przeciwności ostatecznie dostałam tę pracę. Bardzo chciałam promować Pałuki. Marzyło mi się, żeby powiedzieć szerszej grupie osób, że Biskupin, to nie jest sam Biskupin, ale że to Biskupin na Pałukach. Że Żnin leży na Pałukach. Byłam i jestem zafascynowana Pałukami.
K: Skąd wzięła się ta fascynacja?
M: Pałuki są takie... moje. Rodzina mojej mamy od pokoleń mieszka na Pałukach. Ja się praktycznie wychowywałam u dziadków na gospodarstwie. Oni mówili gwarą i ja tę gwarę od nich przejęłam. Nawet gdy przyjeżdżała rodzina z dużych miast, to zwracała mi uwagę, że zdarza mi się mówić gwarą. Potem zaczęłam czytać i poszukiwać informacji o Pałukach, ale trudno było coś znaleźć, bo ta nazwa nie funkcjonowała w powszechnym obiegu. To był taki czas, że etnograficzne regiony starano się usunąć w zapomnienie. Nie wypadało o tym mówić. Pamiętam zresztą początki mojej pracy, gdy zaczynałam mówić o Pałukach, to usłyszałam, że mam skończyć z tą "ludowszczyzną".
K: Z tej Twojej fascynacji powstała Lokalna Organizacja Turystyczna Pałuki?
M: Tak. Ja to sobie kiedyś wymyśliłam. Razem z moją ówczesną panią kierownik obserwowałyśmy, jak to działa w innych regionach i też chciałyśmy, żeby u nas coś takiego powstało. LOT daje więcej możliwości działania, nie ograniczają jej administracyjne procedury. Ogromnie się cieszę, że fascynacja Pałukami stała się też sposobem pracy i moim sposobem na życie.
W Muzeum Ziemi Pałuckiej spotkaj się z Michałem lub namów go na wspólne zwiedzanie
Pisanie o Pałukach i ich promocja stała się też sposobem na życie dla Michała Woźniaka. Niedawno ukazała się jego książka o Muzeum Kolei Wąskotorowej w Wenecji, którą kupisz w formie e-booka. Michał przyjechał do Żnina z Bydgoszczy i mieszka tu już 21 lat. Gdy spytałam co go tu przywiodło, z rozbrajającą szczerością przyznał, że praca. Gdy oddział Gazety Pomorskiej w Bydgoszczy, w którym pracował, zaczął pisać o Żninie, sprzedaż gazety wzrosła 4-krotnie. Wtedy dostał propozycję z gatunku "nie do odrzucenia", żeby przeprowadzić się do Żnina i założyć tutaj oddział gazety. Tak spędził 10 lat, aż do roku 2008, kiedy nadmiar pracy sprawił, że postanowił zmienić zajęcie.Kasia: Czym zafascynowały Cię Pałuki, że postanowiłeś związać z nimi swoje życie?
Michał: Raz w gazecie udało mi się przeprowadzić taką akcję promocyjną - konkurs na najfajniejsze sołectwo w powiecie żnińskim. W ramach tego konkursu objechałem chyba wszystkie 130 sołectw, które są w powiecie. I wtedy powychodziły takie historie, o których mało kto miał wcześniej pojęcie! Na przykład znalazłem pomnik Wiosny Ludów z 1848 roku, i mieszkańcy opowiedzieli mi, że jak przyszli Niemcy, zobaczyli pomnik z polskimi napisami, jeszcze upamiętniający Wiosnę Ludów, to go wzięli, wykopali i wkopali odwrotnie, wypisując hasła niemieckie. Potem jak nastąpiła zmiana, to przyszli Polscy i znowu wykopali ten pomnik i wkopali odwrotnie, aby na powrót tę Wiosnę Ludów upamiętnić. Takich historii, legend czy opowieści napoleońskich powychodziło więcej. I wtedy się przekonałem, jaki cały ten region jest fascynujący!
K: Nie tęsknisz za Bydgoszczą?
M: Wczoraj byłem w Bydgoszczy, bo oprowadzałem grupę. Prawdę mówiąc, tu znacznie lepiej mi się mieszka. Żnin to jest takie kameralne, kompaktowe miasto. Wszędzie można dojść na piechotę, nie ma takiego pośpiechu jak w Bydgoszczy. Tu się pojawiają takie aspekty życia małych miejscowości jak pani, która krzyczy: "Kowalski! Nie lataj po trawniku bo się matce poskarżę!". W Bydgoszczy w centrum miasta takich historii nie przeżyjemy. Tu, w tak małym środowisku, wszyscy na tyle się pilnują, że nie ma wielkich wandalizmów, wielkiej dewastacji.
K: A nie przeszkadza Ci brak anonimowości? Że idziesz po zakupy i wszyscy wiedzą, co będzie na obiad?
M: No faktycznie tak było, no ale trudno, trzeba było się jakoś do tego przyzwyczaić.
K: Jacy są pałuczanie?
M: Ludzie tu mają bardzo dużą świadomość swojej odrębności. To są ludzie na pewno bardzo zdolni, bardzo twórczy, ale też o bardzo takim zadziornym charakterze. Ale w rezultacie wszystkim to na dobre wychodzi. Czuje się tutaj wspólnotę, a szczególnie jeżeli się już wyjedzie poza ten region i się spotka kogoś, kto powie: "Ja jestem ze Żnina". To wtedy jest takie: "O, a ja jestem z Gąsawy!" - no i wtedy Pałuki najlepsze na świecie! Z jednej strony to jest taki region, gdzie wszyscy się przyznają do wielkopolskości, bo historycznie należał on do Wielkopolski, ale gdyby tak głębiej poszukać, to ludzie mają świadomość, że jednak są trochę inni od Wielkopolan, tak samo jak są inni niż ci z Kujaw, a z tymi z Bydgoszczy to już w ogóle mają niewiele wspólnego poza sztuczną granicą województwa.
K: Gdybyś na rynku w Żninie miał zamontować symbol Pałuk, co by to było?
M: Postawiłbym konika szachowego, żniwiarza i żninioka. Konika szachowego, bo pierwsza notatka o szachach w Polsce powiązana jest ze Żninem. Żniwiarza, bo przecież Żnin to jest miasto żniwiarzy - od tego starosłowiańskiego, łużyckiego, słowackiego i tych wszystkich języków, które się ze słowiańskich wywodzą właśnie "znajka" - to jest żniwiarka, żniwiarz i właśnie od tego ma swoją nazwę Żnin. Podejrzewam, że ten konik i żniwiarz byłyby zbyt pompatyczne, to jeszcze bym postawił, i w ogóle stworzył taki nowy symbol Żnina, czyli takiego zamaszyście spacerującego żninioka z wędką i jeszcze w takim kapeluszu ze ściętym ryjkiem na głowie.
K: A nie postawiłbyś pań w czepcach pałuckich i halkach - piekielnicach?
M: Nieee, one już tak atrakcyjne by nie były jak ten żniniok. Nie ma co ukrywać, że w tamtych czasach kiedy kobiety ubierały się jeszcze tak na co dzień w te stroje ludowe, to raczej zajmowały się domem i tak zbytnio się nie eksponowały na zewnątrz. A takiego żninioka można by jeszcze dodatkowo łapać za tą wędkę na szczęście. W dodatku on szedłby takim zamaszystym krokiem i wtedy widać by było, że Żnin jest to miasto pełne werwy i takiego animuszu.
K: Ciekawe pomysły. Może włodarze miasta je podchwycą? To zdradź nam jeszcze, gdzie teraz pracujesz.
M: Od 10 lat pracuję w Muzeum Ziemi Pałuckiej. I właściwie to od pracy w muzeum zaczęło się to moje odkrywanie Żnina i tych wszystkich historii. Teraz opisuję je też w książkach, które czekają na wydanie, i oprowadzam grupy turystyczne. Myślę, że Żnin ma olbrzymi potencjał turystyczny, tylko trzeba go odpowiednio wykorzystać. Trzeba wytworzyć modę na bywanie w Żninie tak, jak kiedyś powstała moda na bywanie w Zakopanem.
Zobacz jakie wystawy światowych artystów przygotowało dla Ciebie Muzeum Ziemi Pałuckiej w Żninie
Skoro Michał wspomniał o Muzeum Ziemi Pałuckiej i o turystycznym potencjale Żnina, to jest to świetny moment, żeby przejść na drugą stronę ulicy i zapukać do drzwi muzeum. Pokazywałam Ci już w poprzednim przewodniku z Pałuk co zobaczysz na stałych wystawach muzeum - jest tam część etnograficzna z wystrojem pałuckiej chaty, jest wystawa poświęcona koncernowi drukarskiemu Krzyckich, który w Żninie wydawał "Moją przyjaciółkę", w piwnicach są wystawy poświęcone sportom motorowodnym, z racji zawodów, które odbywają się w Żninie.Dziś jednak chcę pokazać Ci bardzo nietypowy sposób na promowanie miasta poprzez czasowe wystawy obrazów artystów światowego formatu. Mowa to u takich nazwiskach jak Salvador Dali, Jean Cocteau czy Marc Chagall. Litografie tego ostatniego widzieliśmy w czasie naszej wizyty. O pomyśle promowania się przez wielką sztukę opowiedział nam Dyrektor Muzeum Ziemi Pałuckiej, pan Jędrzej Małecki.
Kasia: Skąd pomysł na zorganizowanie w Żninie wystaw artystów światowej sławy?
Pan Dyrektor Jędrzej Małecki: Od zeszłego roku współpracujemy z gruzińską rodziną Kesauri, która udostępnia prace artystów ze swojej prywatnej kolekcji. Ta współpraca bardzo dobrze się układa i podpisaliśmy z nimi umowę na 8 lat.
K: Czy to oznacza, że jeszcze przez kilka lat w Żninie będą pojawiać się dzieła wybitnych artystów?
JM: Dokładnie tak! W tym roku wystawiamy prace Marca Chagalla, w przyszłym roku będzie to Jean Cocteau, potem znowu Salvador Dali. Myślę, że prawdziwa gratka czeka turystów w 2026 roku. Planujemy wtedy wystawę pt. "Art and Design Works of Movie Stars", na której pokażemy prace Arnolda Schwarzeneggera, Claudii Schiffer, Davida Bowie, Demi Moore, Drew Barrymore, Ewana McGregora, George'a Clooney'a, Justina Timberlake'a, Nicole Kidman, Sylvestra Stallone, Whoopi Goldberg oraz innych gwiazd światowego kina.
K: Jak doszło do tej współpracy?
JM: Rodzina Kesauri otworzyła w Poznaniu w galerię, do której pojechał nasz lokalny przedsiębiorca, pan Górny. W ten sposób nawiązała się znajomość między nim a rodziną Kesauri. Następnie w inicjatywę udostępnienia prac rodziny w Żninie włączył się burmistrz i tak udało się zacieśnić tę współpracę.
K: Czy wystawy sławnych artystów cieszą się w Żninie dużą popularnością?
JM: Żnin to małe miasteczko, ludzie nie są jeszcze przyzwyczajeni do takiej sztuki. A jednak w tamtym roku frekwencja w Magistracie, tj. budynku, w którym jest wystawa, wzrosła o 100%. Chcemy trafić do jak najszerszego grona odbiorców, żeby przy okazji ktoś, kto będzie na Pałukach, zajrzał tu do Żnina na wystawę. I mamy już takie przypadki, bo ludzie się tym chwalą, że specjalnie przyjeżdżają do Żnina, żeby zobaczyć wystawę.
K: Skąd przyjeżdżają goście?
JM: Z różnych stron Polski - nawet z Krakowa czy Warszawy. W zeszłym roku na Salvatora Dali przyjechała jedna pani, która przyjechała również teraz, żeby zobaczyć prace Marca Chagalla. W Polsce wcześniej nie było wystawy oryginalnych dzieł Salvadora Dali, więc to było takie odkrycie, że można przyjechać do Żnina, żeby zobaczyć oryginalne dzieło artysty światowego formatu.
K: Plan wystaw jest rozłożony na lata. Jaki efekt ten program wywoła wśród mieszkańców Żnina po tych 8 latach? Czy oni zaczną bardziej interesować się taką sztuką?
JM: Efekt widać już teraz, bo na przykład współpracujemy ze szkołami i już na początku wystawy mieliśmy kilka klas z pobliskiego liceum. Nauczyciele starają się młodzieży to pokazać. Przed chwilą była grupa przedszkolaków. Oni też specjalnie przyszli na Chagalla. Myślę, że z czasem ludzie nauczą się oglądać te prace z ciekawością. Zobaczą może coś, czego w przypadku tak małego miasteczka jakim jest Żnin nie można nigdzie indziej zobaczyć.
Wizyta w muzeum na wystawie prac Marca Chagalla i rozmowa z Panem Dyrektorem była dla nas szalenie ciekawa. Dowiedziałam się, że prace, które zobaczysz na wystawie, zostały wykonane techniką powielania. To taka technika, w której artyści powielają obrazy np. z metalowych płyt. Taka jedna płyta wystarcza na zrobienie kilkudziesięciu kopii. Ilu dokładnie? O tym decyduje już artysta. Lecz co ciekawe - każda z tych kopii jest oryginałem sygnowanym przez artystę lub przez jego galerię. Zatem 200 osób może mieć taki sam obraz i jednocześnie mówić, że jest on oryginalny. W rogu prac można zobaczyć numery i ich kolejność. Im więcej - tym obrazy są tańsze. W przypadku Chagalla, prace są sygnowane przez jego firmę z Francji.
Jak powiedział Pan Dyrektor, te prace są wartościowe i ich wartość będzie rosła, ale nie jest to wartość rzędu kilkudziesięciu milionów dolarów jak na przykład obraz Leonardo Da Vinci, bo na wystawienie takiego obrazu, ze względu na koszty i ryzyko, tak małe muzeum jak to w Żninie, nie dostałoby zgody. Okazuje się też, że dziś większość artystów tak pracuje. Ale najważniejsze jest to, że wszystkie te prace to oryginały.
Gdy będziesz w Żninie, koniecznie zajrzyj na wystawę do Muzeum Ziemi Pałuckiej. Co roku znajdziesz tam nowe nazwiska światowej sztuki. Bilet kosztuje 20 zł, ale są też bilety ulgowe dla szkół i emerytów (15 zł). Dzieci poniżej 7 lat wchodzą za darmo. O aktualnych wystawach dowiesz się ze strony internetowej żnińskiego muzeum.
Odkryj siłę przyciągania Muzeum Archeologicznego w Biskupinie, której doświadczył Łukasz
W poprzednim przewodniku o Pałukach pisałam, że turystyczną osią Pałuk jest wąskotorowa Żnińska Kolej Powiatowa, która łączy Żnin, Wenecję i Biskupin. Po zwiedzeniu Muzeum Ziemi Pałuckiej rzuć okiem na rozkład jazdy i udaj się do Biskupina. Tym razem chcę Ci go pokazać od nietypowej strony, bo jedną z tamtejszych atrakcji jest ok. półgodzinny rejs statkiem po Jeziorze Biskupińskim (żeby popłynąć statkiem trzeba zrobić wcześniejszą rezerwację z min. 7 dniowym wyprzedzeniem i musi się zebrać min. 10 osób. Koszt biletu to 10 zł).Ja wykorzystałam okazję i w czasie rejsu przepytałam Łukasza Gackowskiego, który zajmuje się promocją Muzeum Archeologicznego w Biskupinie, co takiego magicznego ma w sobie to miejsce, że związał z nim całe swoje prywatne i zawodowe życie.
Kasia: Czy będąc w podstawówce przyjechałeś na wycieczkę do Biskupina, jak wszyscy?
Łukasz: Oczywiście! Ale wtedy się rozczarowałem. Jako dziecko archeologa spodziewałem się zobaczyć tu wykopy i znaleziska. A jak przyjechałem, to było tylko chodzenie, chodzenie, krzaki i deszcz. Była jesień i nie było tu za ładnie, a w dodatku to były czasy, gdy w Muzeum istniało tylko osiedle związane z kulturą łużycką, czyli środkowa z naszych atrakcji. Ani jednego wykopaliska!
K: A jednak po latach wróciłeś tu znowu.
Ł: Tak, ale tym razem motywacją nie była miłość do Biskupina, ale do dziewczyny. Chciałem przyjechać tu na festyn, na którym wiedziałem, że ona też będzie. Ale jedyną możliwością, żeby się wtedy tu dostać, to było branie udziału w pokazach jako rekonstruktor. Tak m.in. nauczyłem pędzić dziegieć.
K: A kiedy zawitałeś tu na stałe?
Ł: Tamte moje pierwsze doświadczenia z Biskupinem sprawiły, że gdy spotkałem się po latach z dziewczynami, które tu pracowały, to z zainteresowaniem słuchałem, co ciekawego dzieje się w Muzeum. Wtedy Magda powiedziała, że organizuje warsztaty bębniarskie. Pomyślałem sobie, że to byłaby fajna przygoda i pojechałem. Po tych warsztatach zostałem jeszcze kilka dni do majówki. Potem pomyślałem, że zostanę tu jeszcze chwilę. Tak minął miesiąc. Potem drugi i trzeci. Wtedy przyszedł dyrektor muzeum i zaoferował mi pracę na pokazach. No i tak zostałem na stałe.
K: Co takiego daje Ci Biskupin?
Ł: W sensie zawodowym - nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej. Czasem rozmawiam z moimi kolegami, którzy osiedli w jednym miejscu i zajmują się jedną rzeczą cały czas. Zaczynają wtedy narzekać na rutynę, takie znudzenie dniem codziennym. Ja tego nie mam - dla mnie każdy dzień jest wyzwaniem i ułożenie mi grafika na tydzień graniczy z cudem. Nie zdarza się to w każdym razie w sezonie. Teraz w muzeum zajmuję się wieloma rzeczami, dla których trudno jest znaleźć wspólny mianownik. Moim głównym zadaniem jest popularyzacja wiedzy archeologicznej i wiedzy o muzeum. Dbam o to, żeby o muzeum było głośno i dużo się o nim mówiło.
K: Wydaje się, że archeologia to taka statyczna dziedzina. Coś już odkryto i to jest.
Ł: Nic bardziej mylnego. Na przykład wczoraj czy przedwczoraj odkryto skarb porównywalny z Biskupinem w okolicach Sanoka. I już przez to odkrycie nam się kilka rzeczy w archeologii zaczyna zmieniać. To nauka, która cały czas żyje. Ja też studiowałem archeologię. Ale w pewnym momencie zauważyłem, że sama nauka tak bardzo mnie nie kręci, jak jej popularyzowanie. To jest teraz mój cel. Stąd m.in. uczestniczę w ArcheoRadio - audycjach radiowych w Radio Żnin, gdzie opowiadam o zamierzchłych czasach i sprzedaję ciekawostki.
K: Czy jest w Biskupinie dużo osób, których historia jest podobna do Twojej?
Ł: W Biskupinie pracuje na przykład Maks, który przyjechał jako turysta i został. Liczne grono moich współpracowników ma podobną historię - czyli przyjechali i zostali w Biskupinie. Oni czasem nawet nie mieli świadomości, że chcą coś takiego robić, a tutaj odkryli swoje pasje. Myślę, że to przede wszystkim jest taka niezbywalna magia tego miejsca. Ludzi napędza tu dynamika działania - tutaj pól do rozwoju jest tyle, że każdy, cokolwiek by nie chciał robić, to zawsze znajdzie dla siebie zajęcie i szansę na rozwój. Jedyny minus życia w takim odludnym miejscu to koszt spalanej ropy, gdy chce się np. dojechać do miasta. Ale faktem jest, że praca w tak różnorodnym środowisku to jest przeżycie niesamowite.
Jeśli chcesz sam poczuć atmosferę takiego Biskupina, o którym opowiedział mi Łukasz, przyjedź tu na Festyn Archeologiczny, który co roku odbywa się tu we wrześniu. Co roku jest inny temat przewodni. Tegoroczne obchody będą wyjątkowe, bo to XXV Jubileuszowy Festyn Archeologiczny. Wejdź na stronę internetową Muzeum i sprawdź, co będzie się działo. Stronę muzeum warto śledzić, bo imprez, wydarzeń i atrakcji w ciągu roku jest tu o wiele więcej.
Baw się w Silverado City - westernowym miasteczku, które Sebastian zbudował w Bożejewiczkach
Gdy będziesz udawał się kolejką wąskotorową w dalszą drogę do Gąsawy albo wracał w kierunku Wenecji i Żnina, to wyobraź sobie, że niektórzy turyści przeżyli w niej prawdziwe chwile grozy. Wtedy, gdy nagle, zza krzaków na kolejkę napadali kowboje na koniach i rabowali bogu ducha winnych turystów.Za tymi napadami stał m.in. Sebastian Bugno. Jeśli chcesz z nim porozmawiać na ten temat, jedź do Bożejewiczek. Z napadów na pociąg Sebastian przerzucił się na westernowe sceny, które razem z rodziną i znajomymi odgrywa w zbudowanym przez siebie westernowym miasteczku Silverado City.
Kasia: Gdy byłeś dzieckiem, który western był Twoim ulubionym?
Sebastian: Chyba "Bonanza". Za dzieciaka wszystkie westerny się oglądało, bo były w modzie. Poza tym wtedy byliśmy zdani tylko na telewizję, nie było smartfonów ani tabletów, tylko czarno-biała telewizja. I tam puszczali te westerny. Chyba każdy wtedy oglądał "Bonanzę" i "Siedmiu wspaniałych".
K: A kiedy powstał pomysł, żeby Dziki Zachód odtworzyć na Pałukach?
S: Wychowywałem się na gospodarstwie i zawsze chciałem mieć konia. I mój tato kupił mi pierwszego konia - to był konik polski. Już wtedy czułem się jak kowboj. Potem, gdy dorosłem, mój kolega zaproponował mi napad na pociąg. Zrobiliśmy to. My - przebrani, na koniach, napadaliśmy na niczego się nie spodziewających turystów.
K: Ale jak rozumiem, to nie był prawdziwy napad, tylko inscenizacja?
S: Tak, oczywiście. To była tylko inscenizacja, ale okradaliśmy podróżnych ze wszystkiego, co było możliwe.
K: Przeszedłeś długą drogę od napadów do budowy westernowego miasteczka. Było ciężko?
S: Było. Chcieliśmy zbudować Silverado City w pobliżu kolejki wąskotorowej, żeby dołączyć do tych turystycznych atrakcji, ale napotkaliśmy opór i przeszkody. Nie było innego wyjścia - musiałem pomyśleć o innym rozwiązaniu. Ojciec przepisał mi ziemię w Bożejewiczkach i to tam - w rodzinnym gospodarstwie, postanowiłem spełnić swoje marzenie o Dzikim Zachodzie. Zajęło mi to 9 lat, ale chyba się udało. Dziś Silverado City to miasto m.in. z więzieniem i biurem szeryfa, szkoła, bank, amfiteatr, chata trapera i kowala. Mamy największy w Polsce Saloon, restaurację motoryzacyjną, grillownię, studio fotograficzne. Jest westernowa szkoła dla dzieci, strzelnica, Farma Dmuchańców i Miasteczko Urwisów. Niedaleko miasteczka zbudowaliśmy Mini Zoo i wioskę indiańską oraz Kopalnię Dakota, w której dzieciaki wydobywają złoto...
K: Brzmi wspaniale i cały teren rzeczywiście robi wrażenie. Ale jak się domyślam, początki wcale nie były takie obiecujące?
S: Początki były takie, że grupy szkolne zgłaszały się do nas dopiero w kwietniu i było tych dzieciaczków kilka grup. W tej chwili przez październik, listopad, grudzień, styczeń, luty - cały czas są telefony, przez cały czas się grupy zapisują. Dzisiaj było widać efekt - w tej grupie, którą widzieliście, było ok. 350 dzieci. Oprócz przedstawień westernowych robimy też pół-kolonie, warsztaty świąteczne i zjazdy fanów motoryzacji. Działamy cały rok, cały czas - imprezy, pokazy, bez względu na pogodę.
K: Dzisiaj widzieliśmy, jak graliście scenę w deszczu. Wspominałeś, że zdarzało się wam grać także w śniegu.
S: Graliśmy w śniegu, graliśmy jak była burza. W takim deszczu jak dzisiaj to było coś przyjemnego - ciepły, fajny deszcz, może i trochę ulewny, ale naprawdę było to coś pięknego.
K: Przedstawienie oglądało się jak dobry film w kinie. Były konie, strzelanina, wybuchy. Kto pisze scenariusze do przedstawień?
S: Zawsze robiłem to ja i pierwsze zarysy są zawsze moje. Potem moja koleżanka układa to w słowa, w zdania i analizujemy scenariusz. Potem jest bardzo dużo przeróbek - zanim powstanie ostateczna wersja, zmieniamy wersje 5, 6, 7, nawet 10 razy. A jak jeszcze później widzimy, że jeszcze jest coś nie tak, to jeszcze coś dodajemy albo odejmujemy. Co roku zmieniamy scenariusz. Co roku dbamy też, żeby było coś nowego - cała inscenizacja, wszystkie napady, końskie show czy śmieszne scenki. Jest jeszcze nocny fireshow - to jest spektakl godzinny, który gramy kilka razy w sezonie.
K: Pracuje z Tobą cała rodzina?
S: Tak, cała rodzina: kuzynostwo, wujkowie, moja bratowa, moja siostra, bardzo dobrzy znajomi, przyjaciele, bez których to miejsce by nie istniało. Bo Silverado City to nie jest tylko te 20 osób, które gra w spektaklu lub robi jakiś pokaz. Jest jeszcze wielu ludzi, którzy to budują, odnawiają, montują - ich nie widać, a oni są bardzo ważni dla mnie. Bez tych ludzi to miejsce by nie istniało.
K: Kiedy najlepiej do was przyjechać?
S: W kwietniu, maju i czerwcu w robocze dni tygodnia przyjeżdżają do nas głównie grupy. W weekendy - soboty, niedziele, przyjeżdżają do nas rodziny z dziećmi, dziadkowie, wtedy są też dogodne wejścia dla turystów indywidualnych. Każdy weekend jest u nas inny - są zloty samochodów, motocykli, dni farmera, wyścigi traktorów, pikniki country, rodeo. Kiedy mamy 3-dniowe zloty, to robimy inny program.
K: Czy para taka jak my, która przyjedzie w środku tygodnia, także ma szansę zobaczyć pokazy?
S: Jak najbardziej. Chociaż wtedy zwykle przyjmujemy grupy, to przez cały czas konferansjer zapowiada co będzie się działo, o której godzinie i gdzie i każdy może oglądać te pokazy. Cały plan dnia jest też rozpisany na ulotce, którą dostaje się przy wejściu. Jedynie w sezonie w poniedziałki nie pracujemy, żeby konie mogły odpocząć - im też należy się chwila wytchnienia.
K: To kiedy jeździcie na urlop?
S: (śmiech) To jest mój urlop. Zimą staram się gdzieś wyjechać, ale prawda jest taka, że to są moje wakacje. Ja to kocham i chcę, aby Silverado City istniało jak najdłużej.
K: Czego w takim razie moglibyśmy Ci życzyć?
S: Fajnej pogody. Niekoniecznie zawsze słonecznej, ale nawet takiej jak dzisiaj. No i jak najwięcej turystów! A przede wszystkim - dla każdego z nas zdrowia. Bo kiedy jest zdrowie, to wszystko się dobrze układa.
Sprawdź szlaki Janowca Wielkopolskiego okolic, o których opowiada pan Adam
Kiedy jest się zdrowym, to można robić bardzo wiele rzeczy. Na przykład podróżować i odkrywać Pałuki. A są tu takie miejsca nieoczywiste, do których być może byś nie dotarł, gdyby ktoś Ci ich nie pokazał. Dla mnie takim odkryciem okazał się Janowiec Wielkopolski.Jego mieszkańcy i włodarze mają świadomość, że nie jest to miasto typowo turystyczne. Ale wiedzą też, jakie są jego atuty. To rzeka Wełna, okoliczne lasy i most, po którego przejściu jest się na Pałukach. O ten most zapytałam pana Adama Lubawego, nauczyciela historii i prezesa Koła Terenowego PTTK w Janowcu Wielkopolskim.
Kasia: Podobno mieszkańcy, jak siedzą w Janowcu na ławce, to mówią, że idą "do siebie na Pałuki". Co to za historia, że jednocześnie można być w Janowcu na Pałukach i jednocześnie na nich nie być?
Adam: To jest możliwe, ponieważ rzeka Wełna, która dzieli Janowiec na dwie części, jest rzeką graniczną, która oddziela Wielkopolskę od Pałuk. Więc przechodząc na drugi brzeg rzeki Wełny, faktycznie przechodzi się na Pałuki.
K: A pan po której stronie mieszka?
A: Ja mieszkam na Pałukach. Jestem pałuczaninem i mieszkam w Janowcu od zawsze, z przerwą na studia w Bydgoszczy, z których wróciłem, żeby zostać nauczycielem historii w szkole podstawowej. Przez lata wrosłem w to miejsce, tu żyję, pracuję i tu jest mi dobrze.
K: Ale jest pan nie tylko nauczycielem...
A: Bycie nauczycielem historii to jest moje zajęcie wiodące. Poza tym zajmuję się organizacją imprez turystycznych - właściwie jest to moje hobby, które uzupełnia troszeczkę moją pracę. Jestem prezesem Koła PTTK w Janowcu, które organizuje turystykę na własne potrzeby oraz pomaga w organizacji imprez turystycznych dla mieszkańców Janowca.
K: Jako PTTK wypożyczacie kajaki. Czy okolice Janowca mają dobre warunki do kajakowania?
A: Koło dysponuje kajakami na 35 osób. Udostępniamy je, podpowiadamy trasy, możemy zorganizować transport. Rzeka Wełna jest bardzo przyjazną rzeką. Trasy są łatwe. Wiadomo, że jeśli jest silny wiatr na jeziorach, to trzeba uważać, ale jeśli chodzi o umiejętności wodniackie to można zacząć od zera. Oprócz kajaków mamy w Janowcu i okolicach szlaki turystyczne piesze i rowerowe, fajny obszar leśny, w którym jest sporo dębów - pomników przyrody. Turyści doceniają tu duży kontakt z naturą. Janowiec to idealna baza wypadowa do wycieczek do natury.
K: Pokazuje pan taką fajną mapkę ze szlakami pieszymi, kajakowymi i rowerowymi. Gdzie turysta może ją dostać?
A: Mapkę można dostać za darmo w urzędzie miejskim w Janowcu. Można ją też dostać w biurze informacji turystycznej w Żninie. Polecam ją, bo mapa składa się z dwóch części - z jednej strony jest plan miasta, a z drugiej strony jest bardzo dokładna, ładna mapa okolicy z naniesieniem wszystkich atrakcji turystycznych - zarówno tych zbudowanych ręką człowieka, jak i przyrodniczych. Są tu wyrysowane wszystkie szlaki turystyczne piesze, kajakowe i rowerowe.
Pan Adam oprowadził nas po Janowcu, co rzeczywiście nie zajęło nam dużo czasu. Centrum miasta wyznacza plac zbudowany rękami jeńców wojennych z czasów II wojny światowej. Dookoła otaczają go kamienice i kościół. Zabudowa jest dość nowa - pochodzi z przełomu XIX i XX wieku. Potem pojechaliśmy na krótką wycieczkę po okolicy, żeby zobaczyć fragment ścieżki rowerowej, rzekę Wełnę oraz latarnię umarłych.
Latarnia umarłych zwyczajowo wyznaczała miejsce, gdzie masowo chowano ludzi, którzy zmarli w wyniku choroby zakaźnej lub na skutek wojny. Według wierzeń miała ona oświetlać drogę dla dusz opuszczających ciało, ale też była praktycznym znakiem takiego zbiorczego cmentarza. Trudno ją dzisiaj odnaleźć, bo celowo była stawiana gdzieś w środku lasu.
Żeby odnaleźć do niej drogę, musieliśmy zboczyć w las w miejscu, gdzie nie było ścieżki. Jak do niej dotrzeć? Trzeba pójść brukiem z Janowca w kierunku wsi Brudzyń i na skraju lasu, przy krzyżu skręcić w lewo prosto do lasu. Muszę przyznać, że ciężko tu trafić, zwłaszcza wiosną i latem, gdy liście drzew zasłaniają latarnię. Ale warto spróbować.
W "Ptasim Ogrodzie" zapytaj panią Hanię o jej przetwory i pana Romana o białe szpaki balijskie
Dużo łatwiej jest za to trafić do Miecięrzyna, gdzie państwo Hanna i Roman Bryl prowadzą agroturystykę "Ptasi Ogród". Wystarczy wpisać w nawigację Mięcierzyn 35 i pozwolić, aby poprowadziła nas ona w okolice Rogowa. Gdy dotarliśmy na miejsce, oprócz gospodarzy powitały nas także dwa ich teriery - Niebieski i Czerwony. Tak, to ich imiona. Z czasem nauczyłam się odróżniać jednego od drugiego.Pani Hania i Pan Roman stworzyli tu swój azyl - miejsce, którym chcą się dzielić z turystami przyjeżdżającymi do nich na odpoczynek. Można tu nocować, po wcześniejszej rezerwacji, ale można też zapowiedzieć się wcześniej na obiad i po prostu miło spędzić dzień w zaczarowanym ogrodzie pana Romana, smakując potraw i przetworów, które przygotowuje pani Hania. W czasie rozmowy przy pyrach z gzikiem i kluskach ziemniaczanych okazało się, że państwo Bryl mają więcej historii, którymi mogą się podzielić...
Kasia: Mieszkaliście państwo w Poznaniu, prowadziliście sporą firmę i sklep zoologiczny. A jednak postanowiliście zamknąć tam swoje życie i rozpocząć je na nowo - tu, w "Ptasim Ogrodzie". Nie żałujecie?
Hanna: Często siadamy sobie z Romkiem wśród tej naszej zieleni i zastanawiamy się - dlaczego nie zrobiliśmy tego wcześniej? Czemu tak późno? Wiedzieliśmy już jaki stres związany jest z miejskim życiem.
Roman: Uczestniczyliśmy w znanej wielu osobom z miasta rywalizacji. Teraz się zastanawiamy - po co nam to było? Czy to było warte zdrowia, nerwów? Jaki sens miała walka o pierwszeństwo, podpatrywanie reklam, jakie nowe zapachy wypuścił Hugo Boss, czy jaki model butów jest modny w tym sezonie. Po co mi tych kilkadziesiąt garniturów i koszul, które wypełniały moje szafy, bo chciałem chodzić do pracy dobrze ubrany....
K: Dużą mieliście firmę?
H: Mieliśmy różne firmy. Zatrudnialiśmy około 50 osób. Produkowaliśmy artykuły gospodarstwa domowego, mieliśmy hurtownię i sprzedaż detaliczną. Założyliśmy też sklep zoologiczny. Potem ja też trochę podupadłam na zdrowiu i wtedy stwierdziliśmy - dzieci dorosłe, poradzą sobie, czas na nas. Trzeba coś zmienić w swoim życiu.
K: To życie, które teraz prowadzicie, też wymaga od Was dużo pracy. Czy mimo tego uważacie, że jest lepsze?
R: W znaczącym stopniu. Jeśli chcemy iść do kina - to jedziemy do galerii, do której mamy 14 kilometrów. Ale te 14 kilometrów przejeżdżamy szybciej niż w Poznaniu z domu do Castoramy, którą widziałem z okna, ale jechałem do niej przez 6 zmian świateł. Teraz jest trochę dalej, ale nieco szybciej. I tak jest ze wszystkim.
H: My po zakupy jedziemy raz w tygodniu do - jak my to mówimy - do miasta, do Rogowa. I tam w każdym sklepie nas znają, wiedzą co robimy, pytają co słychać. Nie jesteśmy anonimowi. To jest bardzo miłe. Zresztą w Żninie jest tak samo.
K: Czy goście, którzy do Was przyjeżdżają, też doceniają ten spokój, ciszę, luz?
H: Zauważają. Są tacy goście, którzy przyjeżdżają tu z dziećmi przy okazji, bo np. zwiedzają Szlak Piastowski, Biskupin, Wenecję. Ale są też tacy, którzy specjalnie przyjeżdżają tu na przykład na tydzień lud dwa na odpoczynek rodzinny. Wtedy dla nich najlepszy jest leżak, kawa, wypoczynek...
R: Czasem goście z dużego miasta zadają nam takie - jak my to mówimy "miejskie" pytania. Czy wy się nie boicie tu mieszkać? A jak was napadną? A jak was obrabują? A czy zimą możecie wyjechać samochodem? A czemu auta na klucz nie zamykacie? A czy wam nie przeszkadza krzyk żurawi o 4 nad ranem? To jest zupełnie inne myślenie... Nikt nam tu jeszcze nie zrobił niczego złego. Jeśli tu jest 300 mieszkańców, a w Poznaniu 600 tysięcy, to gdzie jest większe ryzyko napadu? Moim zdaniem to jest właśnie wolność. Dlatego jest nam tu tak dobrze.
K: Jak wygląda Wasze "życie po mieście"?
H: Przyjmujemy gości. Oprócz tego ja się wyspecjalizowałam w robieniu przetworów. Przetwory nauczył mnie robić mój tato. Da się je zrobić ze wszystkiego. Ja na przykład robię z mniszka lekarskiego, sosny, kwiatu czarnego bzu. Potem sukcesywnie przez całe lato aż do jesieni pojawiają się dżemy, soki, syropy, konfitury, przetwory z ogórków, cukinii, dyni. Mam własne receptury. Dodaję dużo imbiru, cynamonu, wanilii. Od ubiegłego roku robię dużo przetworów bez cukru, bo jest o to wiele zapytań.
K: Da się zrobić przetwory bez cukru?
H: Tak, ale nie ze wszystkiego. To muszą być przetwory owocowe. Bo taki z mniszka lekarskiego czy sosny bez cukru to po prostu sama woda. Moim największym patentem jest konfitura z mirabelki oraz wiśnia z czekoladą i chili.
K: Hmm.. Brzmi smacznie. Gdzie to można kupić?
H: Najczęściej w sklepach ekologicznych, na wyspach w centrach handlowych no i w internecie.
R: Teraz jest taka usługa przez internet, że np. ktoś u nas kupuje konfitury, dwa kilometry dalej biały ser, jeszcze gdzieś tam indziej wędlinę, jaja i chleb i wtedy jedzie do klienta i zawozi mu to pod drzwi. I tak co tydzień. Działa to na tej samej zasadzie, co za komuny dostawa mleka i śmietany. Teraz widoczny jest bardzo trend powrotu do wszystkiego co naturalne.
K: Co robicie w czasie wolnym?
R: Teraz nie mamy takiego podziału jak praca-czas wolny. Moją wielką pasją jest ten ogród. Posadziłem tu wszystkie iglaki. Znam ich nazwy po polsku i po łacinie. Nauczenie się ich zajęło mi ponad 3 lata. Szczególnie dumny jestem z mamutowca. Mieliśmy kiedyś gości z Kostrzyna Wielkopolskiego, którzy tu przyjechali i pytają jakie to jest drzewo. Mówię im, że to jest odmiana sekwoi - mamutowiec. Pan, który o to pytał chwyta za telefon i dzwoni do córy. Okazało się, że jego córka jest dendrologiem i właśnie pojechała do Parku Narodowego Yellowstone w Stanach Zjednoczonych zobaczyć jak rosną w naturze mamutowce. Tymczasem on dzwoni do niej i mówi - jesteśmy od Kostrzyna 40 km i oglądamy mamutowca - nie musimy jechać na inny kontynent. Tego mamutowca sprowadziłem z Holandii, ze szkółki. Podejrzewam, że wyhodowano go z nasion szyszek, ale pierwsza szyszka na takim drzewie, które żyje średnio 3 tysiące lat, pojawia się pewnie po 300 latach.
K: Między drzewami stoi domek, w którym widziałam piękne białe ptaki z niebieską otoczką dookoła oka. Co to są za ptaki?
R: Jest to nasza perełka, logo "Ptasiego Ogrodu" - szpak balijski. Szpak balijski występował tylko na malutkim skrawku Bali. W tej chwili ten fragment jest parkiem narodowym strzeżonym przez ludzi pod bronią. Ale i tak jest już za późno, bo tych ptaków nie ma już na wolności. W 2001 roku była bardzo głośna na cały świat sprawa, że na wyspie Bali zamachowcy podłożyli bombę pod największą dyskotekę dla turystów i zginęło 500 osób. Kłusownicy wykorzystali wtedy zamieszanie i napadli na stację badawczą chroniącą szpaki balijskie i tę resztę szpaków, która wtedy była jeszcze na wyspie Bali - ukradli, zabijając człowieka, który ich pilnował.
K: Dlaczego?
R: Ten ptak przyczynił się do swego wyginięcia przez to, że jest biały. Hindusi wszystkie zwierzęta, które są białe, uważają za święte. I jeszcze dodano do nich znaczenie powodzenia, spełnienia się. Powszechna była teoria, że mężczyzna jako oznakę powodzenia musi mieć szpaka balijskiego. Jednak nie kupowano parki, nie kupowano kilku, tylko jednego. Wsadzano go do małej klatki i zawieszano na werandzie, żeby ludzie przechodzący z daleka mogli go widzieć. Żeby wszyscy wiedzieli, że mu się powiodło, że się spełnił no i był to powód do zazdrości. Kłusownicy za dostarczenie szpaka balijskiego dostawali po ok. 2 tysiące dolarów, co pozwalało przeżyć im i ich rodzinie przez 5 lat. To ich dopingowało do łapania tych ptaków. W tej chwili na Bali odtworzono gatunek z prywatnych hodowli, m.in. takich jak moja, i żyje tam kilkadziesiąt par.
K: Czy to oznacza, że możliwe jest jeszcze odtworzenie tego gatunku?
R: Nie jestem tu optymistą. To jest podobna sytuacja jak z gepardami: ich kod genetyczny paskowy DNA zaczął się pokrywać i całemu gatunkowi grozi chów wsobny. Zarówno gepardów jak i szpaków balijskich jest po prostu za mało na świecie, aby gatunek mógł przetrwać. My, jako hodowcy, po prostu go przedłużamy, żeby nasze wnuki zobaczyły jeszcze ptaki, które za kilkanaście, może kilkadziesiąt lat po prostu wyginą.
Swoim szpakom pan Roman poświęca cały wolny czas. Dzięki specjalnej diecie, którą dla nich opracował, ptaki mogą się u niego rozmnażać. Poświęca im całą uwagę i serce, budząc trochę zazdrość u pani Hani, która twierdzi, że odkąd szpaki balijskie pojawiły się w ich życiu, nie jeżdżą już wspólnie na wakacje, bo zawsze musi na miejscu zostać ktoś, kto się nimi zajmie. Ale pomimo tego oboje zgodnie twierdzą, że dziś już nie wyobrażają sobie innego życia. Ich życie to szpaki, ogród, dzieci z wnukami, goście i Pałuki. I oczywiście jeszcze Czerwony i Niebieski.
Zaczerpnij oddechu w Dolinie Rzeki Gąsawki
Wszystkie rozmowy z naszymi gospodarzami pokazały mi, że w ich oczach i życiu Pałuki są dokładnie takie, jak sobie je wyobrażałam. Łagodne, spokojne, relaksujące. Są dobrym miejscem do życia i dobrym kierunkiem turystycznych wypraw. Bo po zwiedzaniu Żnina, Biskupina czy Wenecji, albo po szaleństwach w Silverado City, można odpocząć w agroturystyce, na kajakach albo wybrać się na spacer do lasu. I taką leśną wycieczką chcę zakończyć ten wyjątkowy przewodnik.Dlatego na sam koniec zabieram Cię w Dolinę Rzeki Gąsawki, niedaleko Gąsawy. To bardzo przyjemna 3- kilometrowa trasa spacerowa. Poczujesz tu ciszę i naturę, zobaczysz rozlewiska rzeki Gąsawki, które niczym lustra odbijają w wodzie niebo, przejdziesz przez kładkę i most i prostą drogą wrócisz do auta. Mam nadzieję, że zdjęcia dodatkowo zachęcą Cię do takiego spaceru, bo to wyjątkowo urokliwe miejsce.
Poznawaj Pałuki przez historie ich mieszkańców
To już koniec tego wyjątkowego przewodnika. Zależało mi, żebyś planując wizytę w turystycznych atrakcjach Pałuk poznał też historię tych miejsc i ludzi, którzy je dla Ciebie tutaj tworzą.Chciałam pokazać Ci kulisy wystaw w Muzeum Ziemi Pałuckiej w Żninie, opowiedzieć o pomysłach na promowanie Pałuk, pokazać jak niezwykłym miejscem jest Biskupin i ile wysiłku kosztowało zbudowanie Silverado City. Chciałam, żebyś dotarł do Janowca Wielkopolskiego i zatrzymał się w "Ptasim Ogrodzie".
Chciałabym, żebyś poznawał Pałuki poprzez ich gościnnych i życzliwych mieszkańców. Być może spotkasz ich w swojej podróży i opowiedzą Ci jeszcze więcej ciekawostek. Pozdrów ich wtedy ode mnie i powiedz im, że wspaniale spędziłam z nimi czas.
Mam nadzieję, że Tobie też się podobało?
- Przeczytaj też: Ruszaj na Pałuki - przewodnik po 20 ciekawych miejscach w Biskupinie, Żninie i w Wenecji
Czy chciałbyś, żeby na naszym blogu pojawiało się więcej takich wywiadów? Daj znać :)