Prabuty to małe, pomorskie miasteczko, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu leżało w gruzach. Dziś zaprasza turystę na zaskakujące darmowe wystawy i zachęca do poszukiwania rozsianych po nim historii. Kiedy do niego wjeżdżasz, prezentuje się niepozornie, ale gdy się w nie zagłębisz, odkryjesz ceglane wieże i kościoły, oryginalną fontannę, niesamowite makiety, domki namalowane na blokach i podziemne wodociągi. Nawet gdy z nieba siąpi deszcz, największe atrakcje miasta zwiedzisz bez parasola.
Wielką zaletą Prabut jest to, że wszystkie atrakcje są za darmo, a pracownicy tutejszej informacji turystycznej z chęcią Cię po nich oprowadzą. Każdemu życzymy takich przewodników jak Pan Włodzimierz z Panią Lucyną - oboje pasjonaci działający aktywnie na rzecz swojego miasta. Pokazali nam najsmaczniejsze kąski. Ciekawi Cię, czym nas zaskoczyli? Zapraszamy Cię na spacer po Prabutach.
Wspólny spacer zaczęliśmy od Bramy Kwidzyńskiej. Brama została zbudowana w XIV wieku jako gotyckie umocnienie obronne, ale przez lata zmieniała swoje zainteresowania. Była montażownią, składnicą prochu, aresztem miejskim, a nawet wieżą ciśnień. Weszliśmy do środka i pierwsze, co przykuło naszą uwagę, to misternie wykonane makiety prabuckiego zamku i miasta. To dawne Prabuty, które dziś już tak nie wyglądają. Kiedy z uwagą i w skupieniu przyglądaliśmy się maciupeńkim kamienicom, z wrodzonej ciekawości zapytaliśmy naszych przewodników, kto zrobił to cudeńko. Pan Włodzimierz się nie przyznał, ale Pani Lucyna tylko się uśmiechnęła i ruchem głowy wskazała na swojego kolegę.
- "Eeee... takie tam. Zrobiłem w chwili wolnej" - skromnie dodał Pan Włodzimierz.
Poszliśmy na piętro. Kolejna makieta i inny okres historii Prabut, kiedyś Riesenburga.
- "A te kto zrobił?" - pytamy.
- "Noo, te to też ja. Lubię coś sobie pomajsterkować" - powiedział Pan Włodzimierz
Po czym zaczął opowiadać co też znajdowało się w owym czasie w mieście i co dziś jest w tym miejscu. Zaczęliśmy patrzeć na naszego przewodnika z podziwem i podejrzliwością jednocześnie. Ciekawe czym nas jeszcze zaskoczy?
- "Moje makiety to nic. Zobaczcie na te obrazy!" - powiedział gospodarz szerokim gestem ręki pokazując dziesiątki obrazów wiszące na ścianach dookoła nas. Rozejrzeliśmy się wokół siebie. Na niektórych z tych obrazów byliśmy już w stanie rozpoznać obiekty, które widzieliśmy w drodze na wieżę, i które widzieliśmy na makietach. Chwilę potem opowiedział nam o nich wzruszającą historię.
Czas jest jednak nieubłagalny nawet dla tak wspaniałej fontanny. Brutalnie mówiąc - potrzeba środków na jej renowację. Dlatego stowarzyszenie, do którego należy Pan Włodzimierz (a jakże!) zorganizowało zbiórkę. Pieniądze można wrzucać do specjalnej, stylowej puszki, która stoi przy fontannie. Co łaska, ale każda złotówka się liczy. I to chyba jedyne miejsce w Prabutach, w którym warto mieć pieniądze. Nigdzie indziej nie będą nam potrzebne.
Fontanna stoi w samym centrum rynku. Gdy rozglądaliśmy się dookoła, nasz przewodnik snuł historię przedwojennego, niemieckiego miasta. Opowiadał, że kiedyś stał tu zamek biskupa pomezańskiego, ale nie ma sensu nawet szukać go na mapie. Zniknął z powierzchni tak, jak 80% miasta, które z ziemią zrównały wojska radzieckie - wiadomo, miasto niemieckie, więc trzeba było je zniszczyć. Na szczęście śladów wojny nie widać tu od dawna. Ba, nawet symbole PRL odchodzą w zapomnienie. Żeby ten proces był szybszy, architekci na kwadratowych, typowych, po-PRLowskich blokach malują domki z dachami, żeby spadziste linie przypominały nieco dach dawnego zamku i nawiązywały do pięknej architektury, która kiedyś zdobiła miasteczko.
W bladym oświetleniu lampki chodziliśmy po 200-metrowych korytarzach. Kiedyś ich głównym zadaniem było zabezpieczenie miasta na wypadek pożaru, a przy okazji zaopatrzenie mieszkańców w wodę. Służyły tak mieszkańcom aż do II połowy XIX wieku. Teraz posłużyły nam za idealną scenerię - Maciej robił tzw. klimatyczne zdjęcia, a ja kręciłam filmiki i hiperlapsy na naszego Instagrama. Pan Włodzimierz zaś był cierpliwy. Bardzo cierpliwy. W końcu powiedział, żebyśmy już wyszli z tych wodociągów, bo ma nam jeszcze kilka rzeczy do pokazania, a potem zaprasza na kawę. Hmmm... ciekawe co to za kawa...
- "Co to jest Panie Włodzimierzu?"
- "Aaa.. to taka makieta zamku, ale jeszcze nie skończona...".
- "O! A kto ją zbudował?
- "No... ja. Ale to jak miałem chwilę czasu popołudniami. Wykonywałem ją chyba przez trzy sezony letnie. Najgorzej tę cegłę było zrobić. Bo trzeba było ciąć ręcznie taką normalną, żeby wyszły takie miniaturowe."
No i szczęki nam znowu opadły. Dlaczego Pan Włodzimierz Wiśniewski robi to wszystko? Bo jest pasjonatem. Uwielbia Prabuty. Twierdzi, że jego misją jest zachowanie dziedzictwa ludzi, którzy tu kiedyś mieszkali i tworzyli to miasto. A ich potomkowie czasem przyjeżdżają oglądać rodzinne strony dziadów. Tak więc jak przyjadą za kilka lat, to pewnie za metalową siatką będzie już stał zamek i okoliczne domy. Chcielibyśmy to zobaczyć.
Tymczasem moją uwagę przykuła stojąca obok lorneta. Zwykle takie lornety są albo zepsute, albo wołają o dwa złote. Ta nie była tak wymagająca. Nie dość, że działała, nie dość, że nie chciała kasy, to jeszcze pokazała mi coś, co z bliska widziałam pierwszy raz w życiu! Na pobliskim jeziorze, które jest rezerwatem, zobaczyłam w zbliżeniu perkoza dwuczubego. W ten sposób do mojej pamięciowej kolekcji trafił kolejny okaz, którego jestem w stanie nazwać bardziej precyzyjnie niż tylko "ptakiem".
Dziś ta świątynia kościołem jest tylko z nazwy. W rzeczywistości pełni rolę Izby Pamięci. Stoją tu dawne maszyny, narzędzia i meble. Zobaczysz tu dokumenty, militaria i rzeźby miejscowych artystów. Ale prawdziwe cacko jest na suficie. To barokowe polichromie z początku XVIII w. Widać na nich Chrystusa, Ewangelistów i cytaty z Pisma Świętego w języku polskim i niemieckim. Lepiej przyjechać tu latem, ponieważ wtedy kościół jest otwarty dla turystów, no i nie jest w nim tak koszmarnie zimno, jak podczas naszej majowej wycieczki.
Wielką zaletą Prabut jest to, że wszystkie atrakcje są za darmo, a pracownicy tutejszej informacji turystycznej z chęcią Cię po nich oprowadzą. Każdemu życzymy takich przewodników jak Pan Włodzimierz z Panią Lucyną - oboje pasjonaci działający aktywnie na rzecz swojego miasta. Pokazali nam najsmaczniejsze kąski. Ciekawi Cię, czym nas zaskoczyli? Zapraszamy Cię na spacer po Prabutach.
Skąd pomysł na Prabuty?
W Polsce uwielbiamy zwiedzać miejsca nieoczywiste. Gdy planowaliśmy z naszymi partnerami szaloną 18-dniową majówkę 2017 pt. „Ruszamy za Wisłę!” promującą Powiśle, Żuławy i Krainę Zalewu Wiślanego, Prabuty znalazły się na liście jako propozycja zwiedzania. Niewiele o nich wiedzieliśmy, ale właśnie dlatego to było coś dla nas. Ciekawiło nas, jakie historie odkryjemy w tym małym miasteczku. Przeczuwaliśmy, że w Prabutach drzemie nieodkryty jeszcze potencjał.1. Wejdź do Bramy Kwidzyńskiej i zobacz makiety dawnych Prabut
Dzień nie zachęcał do zwiedzania. Było zimno i padało. Ale gdy tylko spotkaliśmy się z ciepłym przyjęciem naszych przewodników, poczuliśmy, że to będzie wyjątkowa wizyta. Intuicja nas nie zawiodła.Wspólny spacer zaczęliśmy od Bramy Kwidzyńskiej. Brama została zbudowana w XIV wieku jako gotyckie umocnienie obronne, ale przez lata zmieniała swoje zainteresowania. Była montażownią, składnicą prochu, aresztem miejskim, a nawet wieżą ciśnień. Weszliśmy do środka i pierwsze, co przykuło naszą uwagę, to misternie wykonane makiety prabuckiego zamku i miasta. To dawne Prabuty, które dziś już tak nie wyglądają. Kiedy z uwagą i w skupieniu przyglądaliśmy się maciupeńkim kamienicom, z wrodzonej ciekawości zapytaliśmy naszych przewodników, kto zrobił to cudeńko. Pan Włodzimierz się nie przyznał, ale Pani Lucyna tylko się uśmiechnęła i ruchem głowy wskazała na swojego kolegę.
- "Eeee... takie tam. Zrobiłem w chwili wolnej" - skromnie dodał Pan Włodzimierz.
Poszliśmy na piętro. Kolejna makieta i inny okres historii Prabut, kiedyś Riesenburga.
- "A te kto zrobił?" - pytamy.
- "Noo, te to też ja. Lubię coś sobie pomajsterkować" - powiedział Pan Włodzimierz
Po czym zaczął opowiadać co też znajdowało się w owym czasie w mieście i co dziś jest w tym miejscu. Zaczęliśmy patrzeć na naszego przewodnika z podziwem i podejrzliwością jednocześnie. Ciekawe czym nas jeszcze zaskoczy?
- "Moje makiety to nic. Zobaczcie na te obrazy!" - powiedział gospodarz szerokim gestem ręki pokazując dziesiątki obrazów wiszące na ścianach dookoła nas. Rozejrzeliśmy się wokół siebie. Na niektórych z tych obrazów byliśmy już w stanie rozpoznać obiekty, które widzieliśmy w drodze na wieżę, i które widzieliśmy na makietach. Chwilę potem opowiedział nam o nich wzruszającą historię.
Mieszkanka Prabut, pani Frieda Zebrowski, w 1945 roku, kiedy wkraczała armia radziecka, jak większość jej sąsiadów musiała opuścić miasto. Była 58-letnią wdową, której najstarszy syn zginął w 1941r. Z pozostałymi dziećmi i jedną walizką z najbliższymi jej sercu pamiątkami udała się w poszukiwaniu nowego miejsca na ziemi. Miała szczęście, ponieważ po wojnie odnalazła swoje dzieci, w tym syna Wernera. Za Riesenburgiem, czyli Prabutami, tęskniła bardzo, ale wiedziała, że powrót nie jest możliwy. Werner, widząc nostalgię matki, zaczął gromadzić pamiątki z tego miasta - stare fotografie i widokówki. Na ich podstawie zamawiał obrazy, które dawał mamie. I tak Frieda, choć daleko od rodzinnego domu, zmarła w otoczeniu widoków z jej ukochanego miasta.
Po śmierci matki syn nie mógł przestać. Zamawiał kolejne obrazy. W końcu malunki przestały się mieścić w domu i trzeba było zdecydować, co z nimi zrobić. Postanowił, że najlepiej im będzie w miejscu, które pokazują. Tak obrazy trafiły najpierw do muzeum w Kwidzynie, a w 2005r. do Prabut, gdzie można je oglądać w Bramie Kwidzyńskiej.
2. Obejrzyj Fontannę Rolanda i przejdź się po rynku
Kiedy zauroczeni makietami i obrazami oraz ich genezą wyszliśmy z Bramy, znowu spadł na nas deszcz. Postanowiliśmy się tym nie przejmować. Poszliśmy na rynek i w strugach wody podziwialiśmy efektowną fontannę Rolanda. Fontanna już wtedy miała ponad 100 lat, bo zbudowano ją w 1900 roku w Berlinie na cześć pierwszego cesarza zjednoczonych Niemiec - Wilhelma I. Potem jednak z jakiś powodów przestała się ona podobać władzom Berlina, które fontannę wystawiły na sprzedaż. Z tej okazji skorzystały Prabuty. Ich władze kupiły monument za zawrotną na tamte czasy cenę - 80 tys. marek niemieckich. I tak oto, nieprzerwanie od 1929 roku, stoi fontanna w sercu miasta, wciąż prezentując się imponująco.Czas jest jednak nieubłagalny nawet dla tak wspaniałej fontanny. Brutalnie mówiąc - potrzeba środków na jej renowację. Dlatego stowarzyszenie, do którego należy Pan Włodzimierz (a jakże!) zorganizowało zbiórkę. Pieniądze można wrzucać do specjalnej, stylowej puszki, która stoi przy fontannie. Co łaska, ale każda złotówka się liczy. I to chyba jedyne miejsce w Prabutach, w którym warto mieć pieniądze. Nigdzie indziej nie będą nam potrzebne.
Fontanna stoi w samym centrum rynku. Gdy rozglądaliśmy się dookoła, nasz przewodnik snuł historię przedwojennego, niemieckiego miasta. Opowiadał, że kiedyś stał tu zamek biskupa pomezańskiego, ale nie ma sensu nawet szukać go na mapie. Zniknął z powierzchni tak, jak 80% miasta, które z ziemią zrównały wojska radzieckie - wiadomo, miasto niemieckie, więc trzeba było je zniszczyć. Na szczęście śladów wojny nie widać tu od dawna. Ba, nawet symbole PRL odchodzą w zapomnienie. Żeby ten proces był szybszy, architekci na kwadratowych, typowych, po-PRLowskich blokach malują domki z dachami, żeby spadziste linie przypominały nieco dach dawnego zamku i nawiązywały do pięknej architektury, która kiedyś zdobiła miasteczko.
3. Zejdź pod ziemię do dawnych wodociągów
Siąpiło. Pan Włodzimierz jednak powiedział, żebyśmy się tym nie przejmowali, bo zaraz wejdziemy do miejsca, gdzie nic nie będzie padać nam na głowę. Uwierzyliśmy mu na słowo i nasz przewodnik poprowadził nas pod ziemię. Czyli tam, gdzie lubimy najbardziej. Zeszliśmy 3,5 metra pod płytę rynku do zabytkowych wodociągów. Tu mogliśmy zamknąć parasole i zwiedzić jeden z niewielu zabytków pruskiej sztuki inżynierskiej w tym rejonie. Jeśli też chcesz to zrobić, to aby poradzić sobie z żelazną kłódką na bramie, skontaktuj się wcześniej z informacją turystyczną przy Bramie Kwidzyńskiej (maj-wrzesień), lub z prowadzącym ją Prabuckim Centrum Kultury i SportuW bladym oświetleniu lampki chodziliśmy po 200-metrowych korytarzach. Kiedyś ich głównym zadaniem było zabezpieczenie miasta na wypadek pożaru, a przy okazji zaopatrzenie mieszkańców w wodę. Służyły tak mieszkańcom aż do II połowy XIX wieku. Teraz posłużyły nam za idealną scenerię - Maciej robił tzw. klimatyczne zdjęcia, a ja kręciłam filmiki i hiperlapsy na naszego Instagrama. Pan Włodzimierz zaś był cierpliwy. Bardzo cierpliwy. W końcu powiedział, żebyśmy już wyszli z tych wodociągów, bo ma nam jeszcze kilka rzeczy do pokazania, a potem zaprasza na kawę. Hmmm... ciekawe co to za kawa...
4. Spójrz na makietę i wyobraź sobie stojący tu kiedyś zamek
Wyczłapaliśmy się spod ziemi i poszliśmy za naszym przewodnikiem. Przyprowadził nas do przypominającego ceglane ruiny chyba zabytku otoczonego metalowym siatko-płotem. Wyjął klucz, otworzył bramę i wpuścił nas do środka. Na początku nie wiedzieliśmy na co patrzymy. Wyglądało to jak coś zbudowane z cegły, ale w miniaturze. Jakby trochę zniszczone, a trochę nie.- "Co to jest Panie Włodzimierzu?"
- "Aaa.. to taka makieta zamku, ale jeszcze nie skończona...".
- "O! A kto ją zbudował?
- "No... ja. Ale to jak miałem chwilę czasu popołudniami. Wykonywałem ją chyba przez trzy sezony letnie. Najgorzej tę cegłę było zrobić. Bo trzeba było ciąć ręcznie taką normalną, żeby wyszły takie miniaturowe."
No i szczęki nam znowu opadły. Dlaczego Pan Włodzimierz Wiśniewski robi to wszystko? Bo jest pasjonatem. Uwielbia Prabuty. Twierdzi, że jego misją jest zachowanie dziedzictwa ludzi, którzy tu kiedyś mieszkali i tworzyli to miasto. A ich potomkowie czasem przyjeżdżają oglądać rodzinne strony dziadów. Tak więc jak przyjadą za kilka lat, to pewnie za metalową siatką będzie już stał zamek i okoliczne domy. Chcielibyśmy to zobaczyć.
Tymczasem moją uwagę przykuła stojąca obok lorneta. Zwykle takie lornety są albo zepsute, albo wołają o dwa złote. Ta nie była tak wymagająca. Nie dość, że działała, nie dość, że nie chciała kasy, to jeszcze pokazała mi coś, co z bliska widziałam pierwszy raz w życiu! Na pobliskim jeziorze, które jest rezerwatem, zobaczyłam w zbliżeniu perkoza dwuczubego. W ten sposób do mojej pamięciowej kolekcji trafił kolejny okaz, którego jestem w stanie nazwać bardziej precyzyjnie niż tylko "ptakiem".
5. Zajrzyj do kościółka polskiego
Im dłużej spacerowaliśmy, tym coraz bardziej oddalała się ode mnie wizja zaproponowanej kawy. Pogoda była naprawdę paskudna, a czas nam się nieubłaganie kończył. Żeby zamknąć wizytę pobożnym akcentem, Pan Włodzimierz zaprowadził nas do kościółka polskiego. Dlaczego właśnie tam? Bo to dawna protestancka kaplica, którą zbudował biskup pomezański jeszcze w średniowieczu! W czasach reformacji polska ludność zaczęła się tu gromadzić na nabożeństwach - stąd nazwa: kościół polski.Dziś ta świątynia kościołem jest tylko z nazwy. W rzeczywistości pełni rolę Izby Pamięci. Stoją tu dawne maszyny, narzędzia i meble. Zobaczysz tu dokumenty, militaria i rzeźby miejscowych artystów. Ale prawdziwe cacko jest na suficie. To barokowe polichromie z początku XVIII w. Widać na nich Chrystusa, Ewangelistów i cytaty z Pisma Świętego w języku polskim i niemieckim. Lepiej przyjechać tu latem, ponieważ wtedy kościół jest otwarty dla turystów, no i nie jest w nim tak koszmarnie zimno, jak podczas naszej majowej wycieczki.
Moje Prabuty <3
OdpowiedzUsuńWczoraj byliśmy w Prabutach, w drodze powrotnej z Morąga (gdzie, nawiasem mówiąc warto zobaczyć to, co pozostało z zamku krzyżackiego, a nawet spędzić w nim noc!).Trafiliśmy w Prabutach na niesamowitą rzecz: pan przewodnik zjawił się po 10 minutach od naszego telefonu (jest podany w informacji turystycznej) i oprowadził nas po wszystkich miejscach, łącznie w kanałami wodociągowymi. W sumie chodziliśmy 2h!!!! Nie wiem, co jest takiego w Prabutach, ale chociaż nie ma 70% zabudowy przedwojennego Riesenburga, to jest to jakieś magiczne miejsce. Może jest to zasługa ludzi? Takich przewodników? Którzy tak opowiadają? Widzieliśmy niesamowite makiety wykonane przez Pana Wiśniewskiego (też zapytałam, czyje kto te cudeńka zrobił) i miniaturowe budynku z miniaturowych cegiełek (cudo!!!!!). Szkoda, że przy tych miniaturach jest też miejsce miejscowych amatorów piwka, którzy śmiecą i robią z pięknego zakątka melinę, ale na to już wpływu przewodnicy, ani Pan Wiśniewski nie mają :((( Z ciekawostek: nasz przewodnik, Pan Marcin okazał się przyjezdnym, od 5 lat, mieszkającym w Prabutach, który po przejściu na emeryturę, sprzedał dom i przeniósł się do Prabut z żoną, aby być bliżej syna, który mieszka w Gdańsku (!). Takie historie TYLKO w Prabutach!!!! Najlepsze jednak to, że z takim namaszczeniem opowiadał o tym miejscu, że w życiu bym nie powiedziała, że to "obcy"!!!!! My również bardzo dużo jeździmy po Polsce. Wręcz jest to nasz nałóg od kilku lat i często są to podróże depresyjne, kiedy widać ILE ma do zaoferowania polska turystyka, a jak jest to zaniedbane na każdym kroku. Prabut na szczęście to nie dotyczy, dzięki tak wspaniałym mieszkańcom tego magicznego miasteczka
OdpowiedzUsuńMoje kochane Prabuty, dziękuję.
OdpowiedzUsuń