Błędne Skały. A ja powiedziałabym, że obłędne. Dlatego, że nie tyle można w nich zabłądzić, co w dzisiejszym skomercjalizowanym świecie jest niemal niemożliwe, ale dostać prawdziwego obłędu.
Obłędu dostałam też prawie, gdy po kilku dniach ganiania po różnych zbytkach i zabytkach mój ukochany zagonił mnie w owe skały.
Jest to historia o o tym, jak nie mogąc się zgubić Kasia niemal popadła w obłęd, z którego uratowała ją pewna kawa, której nazwy wymieniać nie będziemy.
Zastanawiając się co takiego ciekawego można robić w Górach Stołowych, natrafiliśmy w przewodniku na informację o Błędnych Skałach. Zapewne w celu podkoloryzowania opisu, podobnie jak w przypadku sławetnych już Wambierzyc, o których na sto procent kiedyś Wam opowiem, przewodnik obiecywał nam, że w Błędnych Skałach, jak sama nazwa wskazuje, można się zgubić. Ekstra! Akurat coś dla nas!
Zajeżdżamy więc do rezerwatu Błędne Skały oczyma wyobraźni widząc już siebie błądzących w labiryncie pokręconych form skalnych, szukających się nawzajem i odkrywających nowe, nieznane czeluście. A tu na dzień dobry – brama, bilecik, mapa i kiosk z pamiątkami, a za bramą kładka po której przechodziło się cały „labirynt”. Po co ta kładka? Wiadomo – żeby się nie zgubić.
No nie! Komercja owładnęła nawet surowe kamienie! Sama ta świadomośc przyprawiła Kasię o ból głowy.
Nie żeby Kasi robiło to jakąś szczególną różnicę, wszak od samego rana miała podły humor, o czym nie omieszkała przypominać Maćkowi średnio co dziesięć minut. Przecież to była jego wina – po co wyciągał nas o tak wczesnej porze rano, po tak męczącym tygodniu i dlaczego nie przewidział, że całe te Błędne Skały to lipa – bo bilet, mapa i ten kiosk (grr). Potem było już tylko gorzej.
Gdy około południa Kasia nie dostała swojej porcji kofeiny, zaczynało się robić groźnie, i nie działały na nią nawet tak urokliwe widoki, jakie się roztaczały dookoła. Sami oceńcie, jakie to niesprawiedliwe:
Wkurzało ją nawet to, że musiała prześlizgiwać się niczym jakaś jaszczurka pomiędzy tymi wielkimi głazami, to znów schylać się, to przeciągać swój plecak albo przepychać Maćka do przodu. Dobrze, że oboje spełniali fizyczne warunki jakim powinni odpowiadać turyści chcący zwiedzać labirynt – mianowicie nie byli szczególnie otyli, nie chorowali na serce ani na klaustrofobię (przynajmniej tak im się wtedy wydawało).
Jak by tego było mało, gdy skończył się labirynt Błędnych Skał, Maciej postanowił przetransportować się na pobliską górę – najwyższą i najsłynniejszą w regionie – Szczeliniec Wielki. I postanowił zrobić to na piechotę!
Kasi reakcja mogła być tylko jedna...
Obłędu dostałam też prawie, gdy po kilku dniach ganiania po różnych zbytkach i zabytkach mój ukochany zagonił mnie w owe skały.
Jest to historia o o tym, jak nie mogąc się zgubić Kasia niemal popadła w obłęd, z którego uratowała ją pewna kawa, której nazwy wymieniać nie będziemy.
Zastanawiając się co takiego ciekawego można robić w Górach Stołowych, natrafiliśmy w przewodniku na informację o Błędnych Skałach. Zapewne w celu podkoloryzowania opisu, podobnie jak w przypadku sławetnych już Wambierzyc, o których na sto procent kiedyś Wam opowiem, przewodnik obiecywał nam, że w Błędnych Skałach, jak sama nazwa wskazuje, można się zgubić. Ekstra! Akurat coś dla nas!
Zajeżdżamy więc do rezerwatu Błędne Skały oczyma wyobraźni widząc już siebie błądzących w labiryncie pokręconych form skalnych, szukających się nawzajem i odkrywających nowe, nieznane czeluście. A tu na dzień dobry – brama, bilecik, mapa i kiosk z pamiątkami, a za bramą kładka po której przechodziło się cały „labirynt”. Po co ta kładka? Wiadomo – żeby się nie zgubić.
No nie! Komercja owładnęła nawet surowe kamienie! Sama ta świadomośc przyprawiła Kasię o ból głowy.
Nie żeby Kasi robiło to jakąś szczególną różnicę, wszak od samego rana miała podły humor, o czym nie omieszkała przypominać Maćkowi średnio co dziesięć minut. Przecież to była jego wina – po co wyciągał nas o tak wczesnej porze rano, po tak męczącym tygodniu i dlaczego nie przewidział, że całe te Błędne Skały to lipa – bo bilet, mapa i ten kiosk (grr). Potem było już tylko gorzej.
Gdy około południa Kasia nie dostała swojej porcji kofeiny, zaczynało się robić groźnie, i nie działały na nią nawet tak urokliwe widoki, jakie się roztaczały dookoła. Sami oceńcie, jakie to niesprawiedliwe:
Wkurzało ją nawet to, że musiała prześlizgiwać się niczym jakaś jaszczurka pomiędzy tymi wielkimi głazami, to znów schylać się, to przeciągać swój plecak albo przepychać Maćka do przodu. Dobrze, że oboje spełniali fizyczne warunki jakim powinni odpowiadać turyści chcący zwiedzać labirynt – mianowicie nie byli szczególnie otyli, nie chorowali na serce ani na klaustrofobię (przynajmniej tak im się wtedy wydawało).
Jak by tego było mało, gdy skończył się labirynt Błędnych Skał, Maciej postanowił przetransportować się na pobliską górę – najwyższą i najsłynniejszą w regionie – Szczeliniec Wielki. I postanowił zrobić to na piechotę!
Kasi reakcja mogła być tylko jedna...
Punkt zwrotny
Nie wiadomo jak skończyłaby się ta wycieczka, gdyby nie nadeszło zbawienie – schronisko na Szczelińcu Wielkim! Tak! To jest to! Kawa!!!
To był punkt zwrotny całej wycieczki. Po zażyciu narkotyku, w Kasię wstąpiły nowe siły, nowe życie, nowy diabeł. W podskokach udała się ze schroniska na zwiedzanie góry, po czym zaczęła skrzętnie penetrować otaczający ją teren. Jej uwagi nie uszła odtąd żadna szczelina, żadna forma skalna, nic dosłownie.
To był punkt zwrotny całej wycieczki. Po zażyciu narkotyku, w Kasię wstąpiły nowe siły, nowe życie, nowy diabeł. W podskokach udała się ze schroniska na zwiedzanie góry, po czym zaczęła skrzętnie penetrować otaczający ją teren. Jej uwagi nie uszła odtąd żadna szczelina, żadna forma skalna, nic dosłownie.
Co więcej – zasypywała Maćka opowieściami, które podpowiadała jej pobudzona wyobraźnia układająca historię na temat mijanych właśnie na Szczelińcu skalnych „komnat”.
Pewnie wyszłoby z tego niezłe opowiadanie, gdyby nie to, że trasa wkrótce się skończyła, a na deser, na oboje czekały wspaniałe widoki rozciągające się z najbardziej płaskich gór w Polsce, które od skojarzenia z płaskim stołem otrzymały miano „Stołowych”.
A co na to wszystko Maciej?
Westchnął tylko w charakterystyczny dla siebie sposób powtarzając niczym życiową mantrę:"Oj tam, oj tam".I jak to Maciej, puścił początkowe uwagi mimo uszu i z zadowoleniem podziwiał roztaczające się widoki.
Warto, czy nie warto?
Patrząc z perspektywy czasu muszę przyznać, że to była wspaniała wycieczka, a Góry Stołowe z ich Błędnymi Skałami oraz pobliskim Szczelińcem Wielkim to ewenement – chyba nigdzie w Polsce nie ma drugiego takiego krajobrazu. Jeśli się jednak mylę, proszę natychmiast mnie poprawić.Kto jeszcze nie był, a szuka atrakcji w rejonie Kotliny Kłodzkiej, koniecznie powinien odwiedzić to miejsce, pomimo tego, że jest bilet, obskurny kiosk, brama itd.
Przynajmniej jednak dostaniecie mapkę labiryntu i będziecie wiedzieć, czy akurat jesteście w Niebie czy w Piekle ;)
Poczytaj jeszcze
Lubisz kawę? Na pewno spodoba Ci się wpis Kawa to nie napój, to stan umysłu.
A może lubisz górskie wycieczki? Jeśli tak, to koniecznie sprawdź pozostałe górskie opowieści na Ruszaj w Drogę
Tak,to prawda,drugiego takiego miejsca jak Góry Stołowe w Polsce nie ma,są wyjątkowe.Jest takie drugie miejsce u naszych sąsiadów,Czechów.A jest to Adrszpaskie i Teplickie Skalne Miasto,równie piękne.Mój organizm domaga się”małej czarnej”,gdy mojej rodzince uda się mnie wyciągnąć na zakupy do większego miasta.Supermarkety mnie wykańczają.Zbliża się okres świąteczny:((((Pozdrawiam i życzę miłego weekendu:))
OdpowiedzUsuńnas też, dlatego przestaliśmy robić w nich zakupy - teraz wybieramy osiedlowe sklepiki i warzywniaki, w których można kupić w listopadzie polskie pomidory z Grudziądza :) Pozdrawiam!
UsuńA ja pamiętam do dzisiaj smak ryby z wędzarni w takim gospodarstwie po zejściu ze Szczelińca... Mniam.
OdpowiedzUsuńja z kolei smak ryby najbardziej pamiętam ze Szklarskiej Poręby - z takiego zielonego okrąglaka niedaleko wyciągów na oślej łączce i nieopodal domu braci Hauptmannów :)
UsuńCo do kładki to akurat ma ona też inne zastosowanie aniżeli swoista nić Ariadny. Widząc po zdjęciach była wówczas piękna i sucha pogoda, niestety nie zawsze tak jest. Po deszczu wszędzie tam gdzie ułożono kładkę stoi nawet po kilkanaście centymetrów wody ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńi wszystko jasne :) barwna epicko-mitologiczna opowieść padła z tak prozaicznych powodów :)
UsuńByłam, zaliczyłam:) Formy skalne zrobiły na mnie wrażenie, ponoć kręcono tu "Opowieści z Narni".
OdpowiedzUsuń